Odnośniki
- Index
- Alan Dean Foster Commonwealth 05 Sentenced to Prism
- Foster, Alan Dean Damned 1 Call to Arms
- Alan Dean Foster Obcy Decydujące Starcie
- Foster, Alan Dean Spellsinger 5 The Paths of the Perambulator
- Foster, Alan Dean Icerigger 3 Deluge Drivers
- Alan Dean Foster Glory Lane
- Alan Dean Foster The Hour Of The Gate
- Space Opera Alan Dean Foster
- Foster, Alan Dean Life Form(1)
- Foster, Alan Dean Quozl
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- conblanca.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
energicznie.
Nic nie spadło na podłogę. Nic nie zawarczało ani nie uczepiło się mocniej materiału.
Choć Tommy rozpostarł krótką zasłonę i odciągnął od ściany, to jednak musiał
wychylić się i zajrzeć za nią, by sprawdzić, czy intruz nie przywarł do niej od tyłu. Nic
nie znalazł.
Powtórzył procedurę z następną zasłoną, ale i na niej nie wisiał stwór o oczach
węża.
Gdy podszedł do drugiego okna, jego uwagę przyciągnęło bezbarwne odbicie
własnej twarzy, ale odwrócił wzrok, gdy tylko dostrzegł strach w swoich oczach,
strach tak wielki, że zadawał kłam pewności siebie i odwadze, których sobie jeszcze
niedawno gratulował. Nie czuł aż tak wielkiego przerażenia, jakie dostrzegł w swoim
odbiciu lecz być może tłumił je w pragnieniu, by jak najszybciej wykonać tę robotę.
Nie chciał o tym zbyt dużo myśleć, bo gdyby uświadomił sobie w pełni to, co dojrzał
w swoich oczach, to jego działania znów mogłoby sparaliżować niezdecydowanie.
Uważna lustracja zasłony zwieszającej się na lewo od drugiego okna nie ujawniła
niczego niezwykłego.
Pozostała jeszcze jedna zasłona. Złotoczerwona. Ciężka i prosta.
Potrząsnął nią bez rezultatu. Nie różniła się niczym od pozostałych.
Tommy rozpostarł materiał, odsunął od ściany, nachylił się, spojrzał w górę i od
razu dostrzegł nad sobą stwora, uczepionego nie materiału, ale mosiężnego
karnisza. Wisiało toto głową w dół na obrzydliwie lśniącym, czarnym ogonie, który
wyłonił się z białego materiału kryjącego kiedyś, zdawało się, jedynie nieruchome
wnętrzności lalki. Dwie łapy stwora, nie przypominające już rękawic bez palców,
wyzierały z postrzępionych rękawów i były upstrzone czarnymi i chorobliwie żółtymi
plamami. Zwinięte, spoczywały na przykrytej bawełnianym materiałem piersi: cztery
kościste palce i odstający kciuk, ludzkie w kształcie, ale mające w sobie też coś
gadziego. Każdy palec był zakończony niewielkim, ale ostrym szponem.
W ciągu następnych dwóch czy trzech dziwacznie i nieprawdopodobnie długich
sekund bezruchu pełnego osłupienia, kiedy zdawało się, że sam strumień czasu
niemal się zatrzymał, Tommy kontemplował gorące, zielone oczy patrzące gniewnie z
wnętrza luznego, białego worka, który przypominał kaptur noszony przez człowieka-
słonia w starym filmie Davida Lyncha, liczne żółte zęby, które bez wątpienia
rozerwały pięć skrzyżowanych, czarnych szwów zamykających usta lalki, a nawet
chropowaty język z drgającym, rozszczepionym jak u węża czubkiem.
Nagły błysk pioruna przerwał tę chwilę mrożącej krew w żyłach konfrontacji. Czas,
który początkowo pełzł leniwie jak lodowiec, teraz zmienił się w rwący strumień.
Stwór zasyczał.
Zaczął odwijać ogon z karnisza.
RunÄ…Å‚ wprost na twarz Tommy ego.
Tommy cofnął głowę, odskoczył.
Gdy po błyskawicy rozległ się grzmot, Tommy wystrzelił z pistoletu.
Ale pociągnął za spust w ślepej panice. Pocisk musiał rozedrzeć górną część
zasłony i utkwić w suficie, nie robiąc nikomu krzywdy.
Sycząc gniewnie, stwór z lalki wylądował na głowie Tommy ego. Maleńkie szpony
szarpały zawzięcie gęste włosy i drapały skórę.
Wyjąc, Tommy zamierzył się na stwora lewą dłonią.
Stwór trzymał się mocno.
Tommy chwycił go za kark i ściskając mu bezlitośnie szyję oderwał od swojej głowy.
Bestia rzucała się wściekle w jego dłoni. Była silniejsza i zwinniejsza niż jakikolwiek
szczur. Wykręcała się, wyginała, wiła z tak przerażającą mocą, że z trudem mógł ją
utrzymać.
Zaplątał się w zasłonę, i to go unieruchomiło. Jezu. Muszka pistoletu nie była duża,
niewiele większa od guziczka, ale zaczepiła o materiał jak haczyk wędki.
Z gardła stworka dobył się głęboki pomruk. Obnażył zęby, próbując ukąsić
Tommy ego w palce i ponownie zatopić w nim swoje szpony.
Zasłona oderwała się ze zgrzytem zamka błyskawicznego od muszki pistoletu.
Zimny, śliski ogon okręcił mu się wokół nadgarstka, a jego dotyk był tak odrażający,
że Tommy zakrztusił się z obrzydzenia.
Wydostał się pospiesznie spod zdradzieckiej zasłony i z całej siły odrzucił od siebie
bestię jak baseballista piłkę.
Usłyszał wrzask, który urwał się raptownie, kiedy stwór uderzył mocno o ścianę,
być może dostatecznie mocno, by pękł mu kręgosłup. Ale Tommy tego nie widział,
gdyż uwalniając się spod zasłony wyrwał karnisz z podpórek, a wtedy cała
konstrukcja pręt, dwie zasłony i kółka spadła na niego.
Klnąc zerwał z głowy sztuczny brokat i strząsnął z siebie sznurki, czując się jak
Guliwer w krainie Liliputów.
Odrażający stworek leżał poskręcany na dywanie po drugiej stronie pokoju, obok
drzwi. Przez chwilę Tommy sądził, że istota jest martwa albo przynajmniej ogłuszona.
Ale po chwili otrząsnęła się i wstała.
Wyciągając przed siebie dłoń z pistoletem, Tommy postąpił krok w stronę intruza,
chcąc go wykończyć. Stopy zaplątały mu się w skłębioną zasłonę. Potknął się, stracił
równowagę i runął na podłogę.
Mając policzek przyciśnięty do dywanu, dzielił teraz punkt widzenia stworka, choć z
nieco przekrzywionej perspektywy. Jego wzrok stracił na chwilę ostrość, kiedy
uderzył głową o podłogę, ale niemal natychmiast wszystko wróciło do normy. Patrzył
na swojego małego przeciwnika, który był już na nogach.
Istota stała w pozycji wyprostowanej jak człowiek, wlokąc za sobą sześciocalowy,
czarny ogon, i wciąż była okryta szmacianą skórą lalki, w której się chowała.
Burza za oknem osiągnęła swój szczyt, miażdżąc nocną ciemność błyskawicami i
grzmotem. Obie lampy, pod sufitem i na biurku, zamigotały, ale nie zgasły.
Stwór ruszył biegiem w stronę Tommy ego. Biały bawełniany materiał furkotał w
powietrzu jak pozrywane bandaże.
Tommy wciąż trzymał w wyciągniętej dłoni pistolet. Uniósł broń na wysokość
jakichś czterech cali nad podłogą, odciągnął kurek i strzelił dwukrotnie, raz za razem.
Jeden z pocisków musiał trafić stworka, gdyż zbiło go z nóg. Pokoziołkował
bezwładnie na ścianę, na którą Tommy rzucił go wcześniej.
Zważywszy proporcje, kula tego kalibru był dla bestii tym, czym ładunek ze sporego
działa dla człowieka; ta przeklęta istota powinna być tak samo zmasakrowana i
martwa jak człowiek trafiony w pierś pociskiem z mozdzierza. Zmiażdżona,
pogruchotana, rozerwana na strzępy.
A jednak ta mała postać była nietknięta. Leżała z rozrzuconymi kończynami w
strzępach osmalonej bawełny, wstrząsana dreszczami. Ogon wił się spazmatycznie
po podłodze. Unosiły się nad nią strużki dymu. Ale była nietknięta.
Tommy dzwignął nieco głowę, by się lepiej jej przyjrzeć. Nie dostrzegł na dywanie
czy na tynku plam krwi. Ani jednej kropli.
Bestia przestała się trząść i przekręciła na plecy. Potem usiadła i westchnęła. Nie ze
zmęczenia, lecz zadowolenia, jakby postrzał niemal z bezpośredniej bliskości był
niezwykle przyjemnym i satysfakcjonujÄ…cym doznaniem.
Tommy dzwignÄ…Å‚ siÄ™ na kolana.
Stojący po drugiej strome stworek położył pstrokate, czarno-żółte łapy na
osmalonym, dymiącym brzuchu. Wydawało się to niemożliwe& jednak naprawdę
sięgnął do wnętrza własnego brzucha i zaczął w nim grzebać szponami, by w końcu
coś z siebie wyciągnąć.
Nawet z odległości piętnastu stóp Tommy zauważył, że bryłowaty przedmiot w
dłoniach bestii to zniekształcony pocisk z naboju kaliber 40. Stworek odrzucił od
[ Pobierz całość w formacie PDF ]