Odnośniki
- Index
- Chmury i łzy James Ngugi (Ngugi wa Thiong'o)
- James White SG 10 The Final Diagnosis
- James Doohan Flight Engineer Volume 1 The Rising
- James Axler Deathlands 016 Moon Fate
- James Axler Deathlands 009 Red Equinox
- James Axler Outlander 02 Destiny Run
- James Axler Deathlands 048 Dark Reckoning
- James_Arlene_Samotny_ojciec_DzieciSzczescia6
- James Fenimore Cooper Ned Myers
- James Patterson Club 03 Third Degree
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- numervin.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
raz jeszcze. Drzwi otworzyły się, ale nie było widać nikogo; ktoś, kto je
otworzył, krył się teraz za nimi, nie chcąc zostać rozpoznanym. Kim mógł być
ten człowiek? Może to kapitan Bowker czyha tam, by zdzielić mnie drągiem w
łeb. Nie mogłem na to pozwolić. Nie zważając na rewolwer, skoczyłem na
środek pokoju i odwróciłem się, by stawić czoła napastnikowi, wszystko jedno
kim był. Ale oto wyjrzał ostrożnie, wystawiając tylko głowę, obłąkany synek -
Willis Pule. Nie chciał puścić drzwi i matka musiała użyć siły, by je zamknąć.
Złapała go za ucho i nieśmiały uśmiech na jego twarzy natychmiast ustąpił
miejsca teatralnemu grymasowi przerażenia, który zaraz zniknął, gdy
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 85
młodzieniec zobaczył moją wystraszoną twarz. Nagle ożywiony, wytrzeszczył
oczy i wydął usta, jak grubas z pewnego satyrycznego rysunku, który zauważył
olbrzymi talerz pełen ciastek z kremem. Wyciągnął zza pleców prawą rękę i
pomachał moim słonikiem. Nagle odezwał się brzęczyk i pani Pule podeszła
do ściany, z której wystawała końcówka mosiężnej tuby; odsunęła małą
pokrywkę, przyłożyła ucho do metalu nasłuchując przez chwilę i w końcu
odezwała się do rury:
- Tak, mamy go. - Znów nadstawiła ucha. - Nie, w korytarzu -
oznajmiła, jeszcze chwilę nasłuchiwała i dodała zgryzliwie: - On? Bynajmniej!
- Wreszcie na powrót zasunęła wylot rury.
Niewątpliwie rozmawiała z właścicielką zajazdu. To miejsce było
istnym siedliskiem żmij. Wszystko było już dla mnie jasne. Nie czekając na
pozwolenie, opadłem na fotel. Moje śledztwo było śmiechu warte; przez cały
czas wodzili mnie za nos. Nawet mój słonik w holu - to była celowa robota
szefowej. Usunęła go, gdy tylko wyszedłem za drzwi; tylko ona była
wystarczająco blisko, by to zrobić, zanim wróciłem. A potem całe to
przedstawienie z kuzynką matki i idiotycznymi nazwiskami... Co ona musiała
sobie o mnie pomyśleć, kiedy tak wspinałem się po schodach ku mojej zgubie?
On? Bynajmniej... - skrzywiłem się na wspomnienie tych słów; domyślałem
się, co mogły oznaczać. Trudno było mi się dziwić. Cóż, może pózniej uda mi
się wykorzystać to w jakiś sposób, może mi to jeszcze wyjdzie na dobre. Będę
odgrywał tępego ofermę, a potem uderzę. Starałem się sobie wmówić, że tak
właśnie zrobię.
Willis Pule podszedł na palcach do sosnowego stolika, obok którego
stało krzesło. Chodził karykaturalnie - tym razem wyglądał jak komik, który
chcąc iść jak najciszej kroczy podnosząc kolana wysoko do góry. Zachowywał
się jak ktoś, kto nieświadomie bierze udział w przedstawieniu o sobie tylko
znanej treści. Usiadł i skinął głową w moim kierunku, poruszając przy tym
powoli i bezgłośnie ustami, jakby żuł koniec cygara. Czy chciał przez to
wszystko coś wyrazić? Nic. Absolutnie nic. Wszystkie zmiany nastroju na jego
twarzy nie miały nic wspólnego z tym, co się właśnie działo.
Położył słonika na stole i z infantylnym zadowoleniem zdjął mu
czerwone pantalony. Następnie poklepał się po kieszeni i wydobył z niej długą
brzytwę, którą szybko i zgrabnie odpiłował słonikowi uszy. Wyraził teraz
oczami i ustami głęboki smutek, lecz nie trwało to długo.
Patrzyłem na niego, tak zdziwiony, że chwilami zapominałem
oddychać. Co prawda zabawka była dziełem moich rąk, ale już dawno
zauważyłem, że człowiek rzadko żałuje straty czegoś, co sam wykonał; zawsze
jest świadom niedociągnięć i niedoskonałości swego dzieła. Największe
wrażenie zrobiła na mnie zimna, zwierzęca satysfakcja, z jaką ten człowiek
okaleczył zabawkę. Spoglądał na mnie przy tym spod oka i wreszcie mrugnął
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 86
pokazując dumnie, jak wspaniale sobie poradził. Chciał mi chyba dać do
zrozumienia, że taka rzez to tylko kwestia wprawy. Upiorny efekt potęgował
fakt, że wciąż był ubrany tak samo jak matka, w kwiecisty perkal.
Pani Pule przeszła obok syna, ignorując go całkowicie. A taką miałem
nadzieję, że odbierze mu brzytwę. Takie narzędzie w rękach obłąkańca, to
przecież... Ale na niej ta brzytwa nie robiła większego wrażenia, a jeśli nawet,
to raczej ją akceptowała. Tak mi się przynajmniej wydawało.
- Willis lubi operować - powiedziała nie bawiąc się w eufemizmy;
słowo operować zabrzmiało dość nieprzyjemnie w moich uszach.
Przytaknąłem nieśmiało i próbowałem nawet się uśmiechnąć, by pokazać, z
jaką przyjemnością słucham pochwał matki dumnej z dokonań syna. - Kiedyś
wypatroszył ptaka i przyszył jego głowę do tułowia myszy - dodała.
- Naprawdę? - wykrztusiłem. Przechyliła głowę; makabryczne
wspomnienia nadały jej twarzy dziwny wyraz.
- %7łyło toto przez tydzień. Biedak musiał karmić je z takiej małej
buteleczki. Zajmowała mu czas od rana do nocy ta opieka nad małym,
bezradnym stworzeniem. Od rana do nocy. Był wykończony. A kiedy to w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]