Odnośniki
- Index
- Haas Derek Srebrny NiedĹşwiedĹş 01 Srebrny NiedĹşwiedĹş
- Dragonlance Anthologies 01 The Dragons Of Krynn
- Greg Bear Darwin 01 Darwin's Radio
- Bova, Ben Orion 01 Orion Phoenix
- Anthony, Piers Titanen 01 Das Erbe der Titanen
- Denise A Agnew [Daryk World 01] Daryk Hunter (pdf)
- Desiree Holt [Phoenix Agency 01] Jungle Inferno [EC Breathless] (pdf)
- Anna Leigh Keaton [Serve & Protect 01] Five Alarm Neighbor (pdf)
- GR792. Hingle Metsy Klub bogatych kobiet 01 Niezapomniany bal
- Farmer, Philip Jose World of Tiers 01 The Maker of Universes
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- russ.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
palcem w dziewczynÄ™.
- Nie doszłoby do tego, gdybyś mnie posłuchała i wynajęła adwokata.
- Zjawili się z nakazem, stryju. %7ładen adwokat tu nie pomoże.
- Nie mamy już mrożonej pizzy? - jęknął Ben. -Głodny jestem jak
diabli.
Riley spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Mama Jeffa nie dała wam śniadania?
- Co takiego? Aaa... dała. Ale to było całe wieki temu.
Avery opuścił swoje stanowisko i wszedł do kuchni.
Tuż za nim pojawiły się Winnie, Gert, Prune i Hattie.
- Przyniosłyśmy ciasteczka - powiedziała Winnie, stawiając koszyk na
stole.
- Super! - ucieszył się Ben.
- Muszę usiąść - oznajmiła Hattie i laską utorowała sobie drogę do
najbliższego krzesła. Niemal upadła, lecz Jack zdołał ją w porę podtrzymać.
- Policjanci mnie denerwują - powiedziała słabym głosem.
- Nie zwracajmy na nich uwagi - uśmiechnęła się Prane. Wzięła Bena
pod rękę. - Póki pan jest z nami, nie mamy się czego obawiać. Prawda, panie
DeRosa? Pan, taki silny mężczyzna...
- Jestem Ben - sprostował chłopak. - Pan DeRosa stoi w tamtym kącie.
Gert łokciem trąciła siostrę.
- Za młody dla ciebie. Mówiłam ci, żebyś nie zdejmowała okularów!
Prune uśmiechnęła się znowu.
- Chłopcy nie przepadają za dziewczętami w okularach. Niestety.
85
RS
- Zwięte słowa - ironicznie parsknęła Gert. - Skup się zatem i popatrz
ze dwa metry w lewo. Hattie sprzątnęła ci sprzed nosa twojego pana
DeRosÄ™.
- Moje panie! - zawołała Winnie. - Przyszłyśmy tutaj przede
wszystkim po to, aby wesprzeć Riley w potrzebie.
Riley mimochodem spojrzała w stronę drzwi i zobaczyła Charlesa
Cantrella.
- Charles! - Podeszła nieco bliżej. - A ty co tu robisz?
- Byłem właśnie u ciotki, gdy zadzwonił komisarz. Namówiłem ją,
żeby tu przyjechała. Aresztowali cię?
- Nie. - Zauważyła zdumione miny brata i stryja, więc powtórzyła: -
Nie. Nikt mnie nie aresztował i nie aresztuje. Niczego tutaj nie znajdą.
- Teraz przeszukamy to pomieszczenie - oznajmił Carmichael, który
także zjawił się w kuchni.
- Precz, precz, przeklęta plamo! - zawołał Bard.
- O, właśnie - zawtórował mu stryj Avery.
- Mogę popatrzeć? - spytał Ben.
- Zaraz zemdleję - mruknęła Hattie i zamknęła oczy. Beowulf
poderwał się i zaczął głośno szczekać.
- Dosyć tego - zdenerwował się Carmichael. - Panno Foster! Proszę
usunąć stąd to zoo i wszystkich obecnych. Daję pani pięć minut.
- Jakim prawem chce pan mnie wyrzucić z mojej własnej kuchni,
zanim sobie przyrządzę kawę?! - zawołał za nim Avery.
Riley wzięła go pod rękę i wyprowadziła za drzwi.
- Idz grzecznie do salonu, dobrze? ZaparzÄ™ kawÄ™ i zaraz przyniosÄ™.
- Skoro nalegasz... - westchnął z bólem.
86
RS
- Nalegam. - Cmoknęła go w policzek i wróciła do kuchni. Jack i
Charles pomagali podnieść się słabującej Hattie. - Proszę cię, Winnie, zanieś
ciasteczka do salonu. Gert i Prune... wezcie klatkÄ™ Barda. Ben, ty zajmiesz
siÄ™ Beowulfem.
- Oczywiście. - Chłopak pochylił się nad psem. -Chodz, stary. Tam jest
żarcie.
Po dziesięciu minutach wielkiego rozgardiaszu Riley weszła do kuchni
i znalazła tam już tylko Bena. Stał tyłem do niej i rozmawiał przez telefon.
- Poszło nam super zeszłej nocy. Tak, wiem... Jeszcze parę takich
okazji i już będziemy ustawieni.
Odwrócił się, spojrzał na siostrę i coś jakby poczucie winy zabłysło w
jego oczach.
- Muszę kończyć - powiedział i odłożył słuchawkę.
- Z kim rozmawiałeś? - zapytała Riley. - Co ci się przydarzyło w nocy?
Ben zachowywał się już całkiem normalnie.
- Mówiliśmy, o matmie. Niezle nam idzie. Nie boję się egzaminów.
Nie bardzo mu wierzyła. Nie miała jednak czasu na dłuższe rozmowy.
A może bała się usłyszeć prawdę? Wzięła ze stołu tacę z kawą, odwróciła
się w stronę drzwi... i prawie wpadła na Jacka.
- Zapomniałaś o czymś - powiedział. Odebrał jej tacę i postawił ją z
powrotem na stole. - Zawsze wrzucasz do kawy parÄ™ kostek lodu.
Włożył rękę do zamrażalnika - i zamiast pojemnika z lodem wyjął
stamtąd małą foliową torebkę. Riley patrzyła na to, nie wierząc własnym
oczom. W głowie szumiało jej od natłoku myśli. W takie same torebki
pakowała kanapki dla Bena. Nie było jej tam, kiedy rano otwierała
zamrażalnik. Serce zamarło jej ze zgrozy. Jack podstawił otwartą dłoń i
87
RS
wysypał zawartość torebki. W blasku słońca zamigotały najczystsze
brylanty.
88
RS
ROZDZIAA SZÓSTY
- Riley? - Była tak blada, że zląkł się, iż znów zemdleje. Dopadł do
niej i szarpnął za ramię. Wskazał na stołek.
- Siadaj.
Potrząsnęła głową, jak obudzona ze snu, i wzięła głęboki oddech.
- Nic mi nie jest.
Nieprawda. Z przerażeniem patrzyła na garść brylantów błyszczących
w dłoni Jacka.
- Skąd to się wzięło w lodówce?
- Nie wiesz?
- Nie.
Wyraznie słyszał w jej głosie nutę strachu. Nie chciała mu powiedzieć
całej prawdy. Podejrzewała kogoś... i bała się o tym mówić.
- Musisz... - Kątem oka zobaczył wchodzącą do kuchni Alexandrę. -
Masz rację. Jak wrzucimy lód do tej torebki, to będzie mniej bałaganu.
Wyprostował się i ukradkowym ruchem wsunął brylanty do tylnej
kieszeni spodni. ZerknÄ…Å‚ na AlexandrÄ™.
- Powiedz Carmichaelowi, że może zaczynać. Teren czysty. Wszystkie
grozne zwierzęta zostały usunięte.
- Po co ci lód? - spytała podejrzliwie.
- Riley zawsze dorzuca kilka kostek do kawy. - Odwrócił się, podszedł
do lodówki i napełnił torebkę.
- Mogę to sprawdzić? - mruknęła Alexandra.
89
RS
- Oj, Alex... - z uśmiechem westchnął Jack i pokręcił głową. Alexandra
uniosła torebkę do światła. - To, że się czasem sprzeczamy, wcale nie
oznacza, że chowałbym przed tobą dowody rzeczowe.
- Zachowujesz się bardzo dziwnie - odparła. - To samo powiedziałam
kilka minut temu w rozmowie z kapitanem. Zadzwonił do mnie na komórkę.
Masz się z nim skontaktować. Wystarczy, że naciśniesz dwójkę.
- Tak jest - powiedział Jack i wziął z jej rąk telefon. Odwrócił się i
zobaczył Riley, czekającą z tacą. Położył torebkę z lodem tuż obok jej
kubka.
- Chciałabym na to zerknąć! - zawołała Alexandra. Uniosła każdy
kubek i w każdym zamieszała łyżeczką. Zajrzała nawet do cukiernicy. -
Dziękuję. Może to pani zanieść do salonu.
- Dobrych łowów - wycedził Jack.
- Co teraz zamierzasz zrobić? - szeptem zapytała pobladła nagle Riley.
- ZadzwoniÄ™ do szefa.
- I co mu powiesz?
- Jeszcze nie wiem. - Otworzył drzwi wiodące do salonu. Wpuścił
Riley do środka, a sam poszedł do biblioteki.
Co miał, do wszystkich diabłów, powiedzieć Duffy'e-mu? Kochany
panie kapitanie, praktycznie mam, hm... w kieszeni wszystkie dowody.
ProszÄ™ o natychmiastowy nakaz aresztowania.
Przetarł czoło i próbował pomyśleć spokojniej. A może jednak zdobyć
się na szczerość i tak od serca pomówić z kapitanem? Trzeba jak najszybciej
przerwać tę farsę.
Wczoraj Riley miała świetną okazję, żeby skraść klejnoty z mieszkania
państwa Abernathy. Może w tym celu go uśpiła? Cała wyprawa do Hattie
była tylko sprytnie obmyślonym planem dla zamydlenia oczu.
90
RS
Jack niespokojnie krążył po pokoju. Miał dowody, a jednak nie był do
końca przekonany, że to Riley jest złodziejką. Instynkt podpowiadał mu, że
to nie ona włożyła brylanty do lodówki. Usiadł na kanapie i z namysłem
spojrzał na telefon Alexandry.
Zawsze ufał swoim instynktom. Przecież nie tylko Riley miała
swobodny dostęp do zamrażalnika. Pewnie sama podejrzewała Bena lub
Avery'ego. Albo obu naraz.
Jack wcisnął klawisz oznaczony dwójką.
- Duffy, słucham.
- Markham powiedziała mi, że mam do pana zadzwonić, kapitanie.
- Skarżyła mi się, że przeszkadzasz w rewizji. Co ty, do diabła, sobie
wyobrażasz?! - ryknął Duffy.
- Staram się jak najlepiej wypełnić zadanie, które sam mi pan
przydzielił - odparł Jack.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]