Odnośniki
- Index
- NajpiÄkniejsze opowieĹci 20 ZbĹÄ kane serca Sandemo Margit
- Jules Verne 20,000 Leagues Under The Sea
- Charmed 20 Die Saat des BĂśsen Torsten Dewi
- hp pavilion dv2000 intel 945 akita schematics
- WśÂodzimierz Sedlak Homo electronicus
- Komentarz praktyczny do Nowego Testamentu EWANGELIA WEDśÂUG śÂWIćÂĂÂTEGO JANA
- Sreenath O.G. Indian Astrology (A collection of astrological articles)
- D067. Greene Jennifer Jak za dawnych lat
- James Axler Deathlands 016 Moon Fate
- Bester, Alfred The Deceivers
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- conblanca.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Za oknem cicho. Ogień działek ,,pelot zamierał. Powracającą ciszę i ciemność przerwała raz
jeszcze fala świateł i strzałów. Wracała noc. Powoli oczy przyzwyczajały się do ciemności: nie była
większa niż przedtem. Pożary nasycały niebo różowym, spokojnym blaskiem. Czarna sylwetka Ola
tkwiła nieruchomo na krzyżu okiennej ramy. Odblask migotał w wytłuczonych szybach.
- Już druga - szepnął - i tak trzeba było iść...
Na punkcie w Alejach Jerozolimskich, łączącym obie strony miasta, znalezli się pózno.
Ciemność zaczynała ustępować. W rzednące jej tyraliery tu i ówdzie wpełzały już jaśniejsze
elementy zniszczonej architektury; mrok próbował się umocnić w jakichś spiętrzonych w rogach
podwórek gratach, ale słabł z minuty na minutę. Na szczęście załoga BGK, skąd szedł ogień ryglujący
przejście, wciąż jeszcze stosowała rakiety, które, zderzając się ze światłem powstającego dnia, tylko
zasilały ciemność. Studnia zapchanego ludzmi podwórza już nie straszyła w takich chwilach upiorną
jasnością. W miarę jak rakieta spadała konając, ściany nie unosiły się już w górę tak gwałtownie, że
zagubiony w nich człowiek czuł się jak w windzie opadającej w gwałtowną ciemność. Teraz światło
rakiety rozrzedzało zbliżającą się naturalną jasność w niewyrazną, błyskotliwą mgłę.
Stali w sporym tłumie czekających na przejście. Cywile, odsuwani na bok przez ludzi z tego
przelotowego posterunku, mruczeli coś niechętnie, zaniepokojeni zbliżającym się dniem. Lewą stroną
przeciskał się ktoś energicznie i biegł w ciemność.
Wąskim i płytkim wykopem, ubezpieczonym workami, przebiec mogła tylko jedna osoba. Co
pięć minut zmieniano kierunek ruchu. Zmianę sygnalizowano latarkami.
- Aączniczki, wojsko... A kiedy cywile? - wyrzekał ktoś w ciemności.
- Byle nas puścili przede dniem - zaszczekał ktoś zębami. - Wojska już niedużo. Zaraz nasza
kolej...
- Dzień nie dzień... i tak leją z maszynówek, i tak.
- Ale... W dzień zawsze padnie tuzin, a nocą, bywa, że tylko jedna, dwie... - pierwszy głos
współczuł widocznie łączniczkom.
Olo sięgnął po dłoń Kryski. Zcisnął mocno jej cienkie palce. Choćby nie wiem jak się tego
wstydził, zawsze strach o nią wyparowywał z niego jakimś takim gestem. A ona, jakby cały
obowiązek lęku spoczywał na nim, niefrasobliwie odważna, z pobłażliwą zarozumiałością
przyjmowała to na rachunek miłosnych czułości.
- Idziemy! - rozległo się wezwanie. Zaczęli się poruszać z wolna ku przodowi.
- Prowadzcie - zwrócił się do Ola Budzisz. - Pilnujcie, niech ludzie nie rozłażą się po tamtej
strome...
Olo skinął głową. Budzisz, jak kapitan okrętu, pragnął przejść ostatni.
- Dwudziestu dwóch? - upewnił się u dowódcy o stanie liczebnym oddziału i znów zrobił dwa
kroki ,ku przodowi. Stojąca przed nim obca , nie z ich plutonu dziewczyna przeżegnała się
niedostrzegalnie i przytrzymując ręką obijający się chlebak pobiegła schylona.
- Moglibyście dać większy wykop! - Olo przekrzykiwał cekaem, budujący nad rozburzonymi
ścianami z worków ruchliwy ołowiany dach pocisków.
- Czterdzieści centymetrów, niżej jest beton, strop tunelu kolejowego... - objaśnił znudzonym
głosem regulujący ruch podchorąży. - Jazda! - zakończył.
- Jeden plus dwudziestu dwóch... Puszczaj do koń- ca, żebyśmy tam znowu nie czekali - rzucił
Olo i poprawiwszy peem na szyi ruszył, pochylony, jak ze startu stumetrówki. Biegł spokojnie,
pilnując się, by nie odgiąć ciała do pionu.
Jest niższa o dziesięć centymetrów, no, osiem - monologował w myślach, gdy raptem tuż
przed nim zafurkotało o przeciwległą ścianę worków stado kuł. Spostrzegł wyrwę w bloku
zabezpieczających worków.
- Tu niżej! Niżej! - krzyknął za siebie i przemknął skulony. Widocznie czołgi zburzyły wczoraj
nieudolnie wzniesiony szaniec.
- Raz - odliczył spokojnie za sekundę wpadającą za nim Kryskę. - Dwa... - pokwitował
następnego.
- Dwadzieścia dwa... - Teraz wpadł porucznik Budzisz. - Wszyscy?.
- Powinno być dwadzieścia dwa plus jeden... brak jednego.
Olo wytrzeszczył oczy w półmroku. Ale następny to już obcy .
- Nie został tam kto w rowie, ranny? - zapytał Olo nerwowo owego obcego, małego chłopca z
poczty harcerskiej. Nim ten odpowiedział, z ulicy wleciał do bramy rozpaczliwy krzyk. Obok
usypiska z worków leżała dziewczyna. Szamotała się z własną słabością jak z przeciwnikiem
przewyższającym ją siłą i doświadczeniem.
Skąd na ulicy, a nie w wykopie? - zdołał się zdumieć Olo, gdy obok przemknęła Kryska. W
sekundę za nią mały harcerz.
- Stój! - zawołał nie ruszając się z miejsca. Niemcy musieli zauważyć ruch, bo w świetle kilku
na raz rakiet jezdnia gotowała się od stukających po bruku kuł.
Olo, jakby strach zatrzasnął przed nim niewidzialną bramę, stoi skulony we wnęce i patrzy
rozszerzonymi oczami, jak Kryska i harcerz wloką ranną. Z każdym ich mozolnym krokiem opada w
nim przerażenie, rośnie wstyd. Ranna chyba zemdlała, bo odrzucone ręce ciągnie bezwładnie po
ziemi, wlecze się za nią otwarty chlebak, znacząc drogę jasnymi śladami gubionych opatrunków. Olo,
zgnębiony wstydem, przejmuje ranną z rąk harcerza.
- Przecież tam trojga nie było potrzeba... - słyszy swoją myśl. Wypowiedział ją głośno, jakby
szukał usprawiedliwienia. Widzi czyjeś spojrzenie. Zmieją się ze mnie.
W tej chwili tupot oddalających się stóp. Olo ogląda się. Torba harcerskiej poczty leży przy
głowie rannej, a chłopaczek jest już na środku jezdni. Pochyla się raz i drugi. Zbiera przedmioty
pogubione z chlebaka, jakby wyławiał je z gotującej się wody - bruk naokoło trzaska od rykoszetów.
Olo słyszy jakieś Krysine: O Boże! , i nagle, porwany gniewem, jakby ten malec z niego się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]