Odnośniki
- Index
- Lonney KlÄ twa wiecznoĹci 01 PoczÄ tek koĹca CAĹOĹÄ
- KoĹciuszko Robert Wojownik Trzech ĹwiatĂłw 01 Elezar
- Clancy Thomas Leo (Tom) 5 Zwiadowcy 3 Walka KoĹowa
- Curwood James Oliver Na koĹcu Ĺwiata
- Anderson, Poul The Unicorn Trade
- Tim Green Kingdom Come (com v4.0)
- Coogan Gertrude, Money Creators Who Creates Money Who Should Create It (1935)
- Plomien_Serca
- Hardy Kate Swiatowe Zycie Duo 207 Wyśźsze sfery
- Christie Agatha PajćÂczyna
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- conblanca.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
życiu. Dzięki temu udaje się latami utrzymywać młodzieńców w przekonaniu, że nauka
języka hebrajskiego i greckiego, nie licząc już przedmiotów dodatkowych, jest celem życia,
oraz kierować wszystkie pragnienia młodych dusz ku czystym i abstrakcyjnym studiom i
przyjemnościom. Osiągnięcie tego celu ułatwia w znacznej mierze już sam tryb życia w
internacie z jego koniecznością autodyscypliny i poczuciem przynależności do wspólnoty.
Fundacja, dzięki której seminarzyści żyją i pobierają naukę, zatroszczyła się tym samym o to,
by jej wychowankowie stawali się ludzmi określonego pokroju, których można by było i w
pózniejszym życiu z łatwością wśród innych rozpoznać, jakby nosili na sobie subtelne i
niezawodne piętno, wymowny symbol dobrowolnej pańszczyzny. Z wyjątkiem tych
dzikusów, którzy od czasu do czasu stąd uciekają, można przez całe życie rozpoznać każdego
szwabskiego seminarzystę. Jakżeż różnorodni są ludzie i jak różne warunki, w jakich
wyrastają! Te różnice państwo w poczuciu sprawiedliwości wyrównuje u swoich pupilów
gruntownie, nakładając na nich coś na kształt duchowego munduru czy liberii.
Kto wstępując do seminarium klasztornego miał jeszcze matkę, ten do końca życia
wspominać będzie swe dzieciństwo z uczuciem wdzięczności i rozrzewnienia. Hans
Giebenrath nie należał do takich, toteż uporał się ze wszystkim, co było nowe, bez
wzruszenia. Miał jednak możność obserwowania wszystkich owych nieznajomych matek,
które przybyły wraz z synami, i na długo zatrzymał w sobie owo dziwne przeżycie.
W ogromnych korytarzach zaopatrzonych w szafy ścienne, w tak zwanych
dormentach, stały skrzynie i kosze, a chłopcy w towarzystwie rodziców krzątali się przy
wyładowywaniu i układaniu przywiezionych skarbów. Każdemu przydzielono numerowaną
szafę, a w pracowniach numerowaną półkę na książki. Ramię w ramię synowie i rodzice
klęczeli na posadzce pochłonięci rozpakowywaniem, a famulus przechadzał się wśród nich
jak książę, rzucając tu i tam życzliwe słowo czy radę. Rozprostowywano wypakowane
ubrania, składano koszule, piętrzono książki, ustawiano rzędem buty i pantofle. Wyposażenie
było na ogół u wszystkich jednakowe, ponieważ przepisy wymagały posiadania pewnego
minimum bielizny i innych przedmiotów codziennego użytku. Wyłaniały się blaszane
miednice z wydrapanymi na nich nazwiskami; ustawiano je w umywalni, obok nich zaś
umieszczano gąbkę, mydelniczkę, grzebień i szczoteczkę do zębów. Poza tym każdy
przywiózł za sobą lampę, bańkę na naftę i sztućce.
Wszyscy chłopcy bez wyjątku byli zaabsorbowani i podnieceni. Ojcowie uśmiechali
się do synów, próbowali im pomagać, spoglądali często na zegarki, nudzili się w miarę i
usiłowali się wymknąć. Duszą całej tej krzątaniny były matki. Brały odzież i bieliznę sztuka
po sztuce, wygładzały fałdy, poprawiały tasiemki i dopiero po kilkakrotnym próbowaniu
decydowały się na takie, a nie inne, możliwie najporządniejsze i najpraktyczniejsze,
rozmieszczenie garderoby w szafie. Napomnienia, dobre rady i czułości splatały się z sobą.
Szanuj nowe koszule, kosztowały trzy marki pięćdziesiąt!
Bieliznę przysyłaj co cztery tygodnie koleją, a jeśli ci będzie bardzo pilno, to
pocztą. Czarny kapelusz noś tylko w niedzielę, pamiętaj!
Jakaś gruba, przyjemna kobieta siedziała na wysokiej skrzyni i uczyła syna
przyszywania guzików.
Jak zatęsknisz za domem słychać było inny głos to zaraz pisz. Do Bożego
Narodzenia wcale nie tak daleko! To nic strasznego, zobaczysz.
Jakaś ładna, jeszcze dosyć młoda niewiasta po raz ostatni objęła wzrokiem zapełnioną
szafę. Przesunęła czułą dłonią po stosach bielizny, po kurtkach i spodniach, a potem zaczęła
głaskać swego syna, barczystego, pucołowatego chłopca. On wstydził się, osłaniał swoje
zmieszanie śmiechem i zapewne, aby nie wyglądać na maminsynka, wsadził ręce w kieszenie.
Pożegnanie wydawało się cięższe dla matki niż dla niego.
U innych było na odwrót. Bezradnie i bezczynnie przyglądali się swym niestrudzonym
matkom, z takimi minami, jakby ich najgorętszym życzeniem było znów znalezć się w domu.
Ale u wszystkich strach przed rozstaniem, potrzeba okazania czułości i przywiązania
walczyły z lękiem przed obserwatorami i były pokrywane hardością wykluwającej się męskiej
godności. Niejeden, który by się najchętniej rozbeczał, przybierał pozornie beztroską minę,
udając, że go nic nie wzrusza. A matki przyglądały się temu z uśmiechem.
Prawie wszyscy poza rzeczami niezbędnymi wyciągali ze swych skrzyń także trochę
zbytków: jakiś woreczek jabłek, kiełbasę wędzoną, koszyczek ciastek i tym podobne. Wielu
przywiozło ze sobą łyżwy. Wielką sensację wzbudził pewien mały, sprytnie wyglądający
chłopak, posiadaniem całej szynki, której zresztą bynajmniej nie starał się ukrywać.
Nie trudno było rozpoznać chłopców przybywających wprost z domu i tych, którzy
już przedtem byli w zakładach i internatach. Ale i po tych widać było zdenerwowanie i
naprężenie.
Pan Giebenrath pomagał synowi przy rozpakowaniu się i wykazał przy tym dużo
rozsądku i praktyczności. Wcześniej się z tym uporał niż większość innych i przez chwilę stał
z Hansem w dormencie, znudzony, nie wiedząc, co z sobą począć. Ponieważ wszędzie widział
napominających i pouczających ojców, pocieszające i doradzające matki oraz niespokojnie
przysłuchujących się synów, uznał również za stosowne przekazać Hansowi kilka złotych
myśli na nową drogę. Zastanawiał się długo, krążąc z zakłopotaniem wokół milczącego
chłopca, aż wreszcie nabrał rozpędu i obdarował go całą wiązanką namaszczonych frazesów,
które Hans przyjmował milczącym zdziwieniem, dopóki nie zauważył, że stojący opodal
duchowny uśmiecha się rozbawiony tą ojcowską tyradą wtedy zawstydził się i odciągnął
ojca na bok.
A więc przyniesiesz zaszczyt swojej rodzinie, prawda? I będziesz słuchał
przełożonych?
Tak, oczywiście odpowiedział Hans.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]