Odnośniki
- Index
- Burroughs, Edgar Rice Tarzan 03 The Beasts of Tarzan
- 061. Roberts Nora Irlandzka wróşka 03 Irlandzki buntownik
- Gordon Lucy Bracia Rinucci 03 Rzymskie wesele (Rzymskie wakacje)
- Hakan Nesser [Inspector Van Veeteren 03] The Return (pdf)
- Diamentowe imperium 03 Sullivan Maxine Zbyt krotki miesiac
- Maxwell Megan Proś Mnie, o co Chcesz 03 Raz jeszcze
- Elaine Viets [Mystery Shopper 03] Dying To Call You (pdf)
- Courtney Breazile [Immortal Council 03] Wet Glamour (pdf)
- Edward D Hoch Computer Investigation Bureau 03 The Fellowship of the HAND
- Chmiel Katarzyna Karina Syn Gondoru 03 Ścieżka Umarłych
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- numervin.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Cody i Astor naturalnie nie spali już od ładnych paru godzin - w sobotę rano mieli prawo
nieograniczonego dostępu do telewizora i zwykle wykorzystywali to, by oglądać kreskówki, które
nie mogłyby powstać przed odkryciem LSD. Nawet mnie nie zauważyli, kiedy chwiejnie
przeszedłem obok nich do kuchni, i podczas gdy wgapiali się w gadające sprzęty kuchenne, ja
skończyłem jeść śniadanie, wypiłem ostatnią kawę i postanowiłem dać życiu jeszcze jeden dzień na
to, żeby wzięło się w garść.
- Lepiej? - spytała Rita, kiedy odstawiłem kubek po kawie.
- Omlet był palce lizać. Dziękuję.
Uśmiechnęła się i zerwała z krzesła, żeby cmoknąć mnie w policzek, po czym wrzuciła
wszystkie naczynia do zlewu i zaczęła zmywać.
- Pamiętaj, obiecałeś, że dziś rano zabierzesz gdzieś Cody'ego i Astor - usłyszałem przez
szum wody lejÄ…cej siÄ™ z kranu.
- Tak obiecałem?
- Dexter, wiesz, że mam przymiarkę. Do sukni ślubnej. Już dawno cię uprzedzałam, a ty
powiedziałeś, że nie ma sprawy, popilnujesz dzieci, kiedy ja pójdę na przymiarkę do Susan, a
potem muszę jeszcze wpaść do kwiaciarni i obejrzeć parę bukietów, nawet Vince chciał pomóc,
podobno ma jakiegoÅ› znajomego?
- Wątpię - mruknąłem, myśląc o Mannym Borąue. - Nie Vince.
- Ale nie skorzystałam. Myślę, że dobrze zrobiłam?
- Doskonale - odparłem. - Mamy tylko jeden dom do sprzedania.
- Nie chciałam zrobić mu przykrości i nie wątpię, że ten jego znajomy jest świetny, ale
kwiaty od zawsze kupuję u Hansa i serce by mu pękło, gdybym te na ślub zamówiła gdzie indziej.
- W porządku - powiedziałem. - Wezmę dzieci.
Liczyłem na okazję, by poważnie zająć się swoim osobistym nieszczęściem i znalezć jakiś
pomysł, jak zabrać się do rozwikłania problemu nieobecnego Pasażera. A gdyby nic z tego nie
wyszło, miło byłoby choć trochę zrelaksować się, może nawet odespać zarwaną część nocy, bo to
przecież moje święte prawo.
W końcu była sobota. Jak wiadomo, wiele powszechnie szanowanych religii i związków
zawodowych zaleca, by dzień ten poświęcić na relaks i rozwój osobisty; na oderwanie się od
gorączkowej bieganiny, zasłużony wypoczynek i rekreację. Dexter jednak ostatnio robił
praktycznie za męża i ojca, co, jak się przekonywałem, zmienia wszystko. A skoro Rita rzuciła się
w wir przygotowań do ślubu i śmigała to tu, to tam jak tornado z blond grzywką, mnie nie
pozostawało nic innego, jak tylko zgarnąć Cody'ego i Astor i dać im odetchnąć od tego chaosu przy
jakimś zajęciu uznanym przez społeczeństwo za stosowne dla dorosłych i dzieci.
Po wnikliwym przestudiowaniu wszystkich możliwości, zdecydowałem się na Muzeum
Nauki i Planetarium w Miami. Pełno tam będzie innych rodzin, co mnie pozwoli zachować
kamuflaż, a dzieciom zacząć pracować nad swoim. Skoro zamierzały wstąpić na Drogę Mroku,
musiały powoli oswajać się z myślą, że im bardziej jest się nienormalnym, tym ważniejsze, by
sprawiać wrażenie normalności.
A w wypadku naszej trójki trudno o coś bardziej normalnie wyglądającego od wizyty w
muzeum z Kochającym Papciem Dexterem. Miało to jeszcze jedną niebagatelną zaletę - to było Dla
Nich Pożyteczne, duży plus, bez względu na to, jak silnie wzdrygali się na tę myśl.
Dlatego obiecałem wirującej Ricie, że bezpiecznie wrócimy na kolację, zapakowałem naszą
trójkę do mojego samochodu i ruszyłem autostradą numer 1 na północ. Przejechałem przez
Coconut Grove i tuż przed Rickenbacker Causeway skręciłem na parking muzeum. Jednak nie
znaczyło to, że dalej poszło jak z płatka, co to, to nie. Cody wysiadł i stanął na parkingu jak słup.
Astor chwilę patrzyła na niego, po czym odwróciła się do mnie.
- Po co tam idziemy? - spytała.
- %7łeby się czegoś nauczyć - wyjaśniłem.
- Błe. - Wykrzywiła się, a Cody pokiwał głową.
- Ważne jest, żebyśmy spędzali czas ze sobą - dodałem.
- W muzeum? - rzuciła Astor. - %7łałosne.
- Aadne słowo - stwierdziłem. - Gdzie je podłapałaś?
- Nie idziemy - zdecydowała. - Chcemy coś robić.
- Byłaś kiedyś w tym muzeum?
- Nie - powiedziała, przeciągając słowo do trzech pełnych pogardy głosek tak, jak tylko
dziesięciolatki potrafią.
- Cóż, może będziesz zaskoczona - zauważyłem. - Może się nawet, o dziwo, czegoś
nauczysz.
- Nie tego chcemy się uczyć - zaprotestowała. - Nie w muzeum.
- A czego właściwie chcielibyście się uczyć? - Sam byłem pod wrażeniem tego, że mówię
zupełnie jak cierpliwy dorosły.
Astor zrobiła minę.
- No wiesz. Mówiłeś, że nam coś pokażesz.
- Jesteś pewna, że tego właśnie nie robię? - spytałem.
Chwilę patrzyła na mnie z wahaniem i odwróciła się do Cody'ego. Cokolwiek mieli sobie
do powiedzenia, obyli się bez słów. Kiedy znów odwróciła się do mnie, była śmiertelnie poważna,
obstawała przy swoim.
- W życiu - powiedziała.
- Co wiesz o tym, co wam chcę pokazać?
- Deeexter. A po co byśmy prosili, żebyś nam pokazał?
- Bo nic o tym nie wiecie, a ja owszem.
- Phi.
- Wasza nauka zaczyna się w tym budynku - oświadczyłem z moją najbardziej poważną
miną. - Chodzcie i się uczcie. - Przez chwilę przyglądałem się im, patrzyłem, jak narasta w nich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]