Odnośniki
- Index
- Arthur Robert Tajemnica Płomiennego Oka
- Mortimer Carole Siostry Copeland 01 Kobieta w zśÂ‚otej masce
- Alvin i He
- Atrocitas Aqua Horrors of the Deep (Anthiology)
- Jan Adnrzej Morsztyn Wybór wierszy
- Angelia Sparrow & Naomi Brooks [A] Into Dark Waters
- BoruśÂ„, Krzysztof Próg nieśÂ›miertelnośÂ›ci
- Doris Lessing Pić…te Dziecko
- J.C. & Barb Hendee D 3 Sister of the Dead (BD) (v1.2)
- Battlestar Galactica Glen A. Larson
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- conblanca.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chyba powinno mieć jakiś układ logicy, eksponaty posegregowane. To tutaj wydawało się
czysto przypadkowym zbiorowiskiem towarów.
Sfotografowali już te trudno uchwytne obrazy w dwudziestu może kryształowych
kolumnach, gdy sama rozmaitość przedmiotów dała Nortonowi klucz. Może to nie zbiór,
tylko katalog, zredagowany w myśl jakiegoś arbitralnego, ale zupełnie logicznego systemu.
Przypomniały mu się niedorzeczności zestawień w każdym słowniku czy też spisie
alfabetycznym i spróbował przedstawić ten domysł towarzyszom.
- Wiem, rozumiem - powiedział Mercer. - Ramianie może by tak samo byli zdumieni
tym, że my umieszczamy... ach.., kambr tuż obok kambuza.
- Albo but przy butanie - dodał Calvert po kilku sekundach wysiłku umysłowego.
Można bawić się w tę grę godzinami. Zaczął podawać przykłady coraz jaskrawszej
rozbieżności.
- No właśnie - potwierdził Norton. - Możliwe, że widzimy tu katalog
trójwymiarowych obrazów... wzorców... litych rysunków technicznych, jeżeli tak chcecie to
nazwać.
- Jaki to może mieć cel?
- No, znacie teorię o biobotach, koncepcję, że one nie istnieją, dopóki nie są
potrzebne, i że w razie potrzeby stwarza się je... syntetyzuje... według jakichś szablonów
gdzieÅ› zmagazynowanych.
- Rozumie - powoli, w zadumie powiedział Mercer. Więc Ramianin, kiedy potrzebuje
biobota mańkuta, tylko przedziurkowuje należyty numer kodu i dostaje kopię
wyprodukowaną według tego wzoru.
- Coś w tym rodzaju. Ale proszę, nie pytajcie mnie o szczegóły praktyczne.
Kolumny, między którymi szli, stawały się coraz grubsze i teraz miały już średnice
dwumetrowe. Obrazy były odpowiednio większe; wyraznie, z jakichś niewątpliwie ważnych
powodów Ramianie lubili stosować skalę jeden do jednego: jeśli tak - zastanawiał się Norton
- jak oni magazynują obiekty naprawdę duże?
%7łeby przyspieszyć tempo pracy, obejmującej jak największy teren, wszyscy czterej
rozeszli się wśród kolumn i robili fotografie, tak szybko, jak tylko zdążyli ogniskować
kamery na tych ulotnych obrazach. Mam szalone szczęście powiedział sobie Norton, chociaż
uważał, że zasłużył na to. Nie mogli wybrać lepszej budowli niż ten katalog ilustrowany
ramiańskiego przemysłu. A przecież pod innym względem może trudno byłoby dokonać
wyboru bardziej bezowocnego. Tutaj nie było rzeczywiście nic prócz nienamacalnych
układów światła i cienia: te pozornie konkretne przedmioty w istocie nie istniały.
Ale nawet wiedząc to, Norton chwilami czuł prawie nieodparte pragnienie, żeby
laserem wedrzeć się w głąb którejś z kolumn, wyjąć z niej coś materialnego do przywiezienia
na Ziemię. Taki sam odruch - strofował się w duchu - nakazuje małpie chwytać odbicie
banana w lustrze.
Fotografował coś, co wyglądało mu na aparaturę optyczną, gdy usłyszał wołanie
Calverta. Natychmiast ruszył biegiem między kolumnami.
- Kapitanie! Karl... Will, popatrzcie!
Joe był aż nazbyt wielkim entuzjastą, ale teraz to, na co natrafił, mogło w pełni
usprawiedliwić najbardziej niepohamowany entuzjazm.
W jednej z kolumn o dwumetrowej średnicy była kunsztowna uprząż czy też część
munduru zrobiona wyraznie dla stworzenia stojącego pionowo, o wiele wyższego niż czło-
wiek. Bardzo wąska środkowa obręcz z metalu chyba opasywała owo stworzenie w połowie
ciała czy tułowia, czy czegoś nieznanego ziemskiej zoologii. Od tej obręczy wznosiły się trzy
cienkie pręty, coraz węższe, przymocowane końcami do drugiej idealnie okrągłej obręczy o
imponującej metrowej średnicy. Pętle, równo przy niej rozmieszczone, mógłby chyba być
zakładane na górne kończyny, może ręce. Trzy...
Były przy tym liczne sprzączki, torby, ładownice, z których wystawały narzędzia (czy
może broń?), rurki i przewody elektryczne, a nawet małe czarne skrzyneczki, które
wyglądałyby zupełnie na miejscu w jakimś laboratorium elektronicznym na Ziemi. Cały ten
układ był prawie tak złożony jak kombinezon kosmiczny, chociaż najwidoczniej stanowił
tylko częściowe okrycie dla owego stworzenia, któremu służyło.
- Czy owo stworzenie to Ramianin? - zastanawiał się Norton. - Prawdopodobnie
nigdy się nie dowiemy. Ale ono musi być inteligentne; żadne zwyczajne zwierzę nie
uporałoby się z tak wymyślnym ekwipunkiem.
- Wzrost około dwóch i pół metra - powiedział Mercer - nie licząc głowy,
czymkolwiek by to było.
- Z trzema rękami... i przypuszczalnie z trzema nogami. Taki sam projekt jak te
pająki, tylko że na znacznie większą skalę. Czyżby zbieg okoliczności?
- Zapewne nie. My też projektujemy roboty na podobieństwo nasze. Dlaczego
Ramianie mieliby robić inaczej?
Joe Calvert niezwykle przyciszony patrzył na ten eksponat prawie z bojaznią i czcią.
- Jak myślicie, oni wiedzą, że mytu jesteśmy? - zapytał szeptem.
- Wątpię - odpowiedział Mercer. - Myśmy nie dotarli nawet do progów ich
świadomości, chociaż niewiele brakowało, żeby odczuli starania Merkurian w tym kierunku.
Nadal stali tam i jakoś nie mogli odejść, gdy Pieter zawołał z Piasty gwałtownie,
pełnym głosem:
- Kapitanie, lepiej wyjść stamtąd!
- Co się stało? Bioboty tu idą?
- Nie. Coś o wiele poważniejszego. Słońca gasną.
43. Odwrót
Gdy Norton pospiesznie wynurzył się z otworu, który wycięli laserem, wydawało mu
się, że sześć słońc Ramy świeci jak przedtem. Chyba Pieterowi coś się przywidziało -
pomyślał - chociaż to do niego niepodobne.
Pieter jednak spodziewał się takiej właśnie reakcji.
- Gasną tak powoli - wyjaśnił nieomal przepraszająco - że nie od razu to
spostrzegłem. Ale nie ma co do tego wątpliwości. Sprawdziłem to na mierniku. Natężenie
światła zmalało o czterdzieści procent.
Teraz, gdy oczy już się oswoiły ze światłem po mrokach szklanej świątyni, Norton
mógł Pieterowi uwierzyć. Długi dzień Ramy dobiegał końca.
Jeszcze było ciepło, ale Norton poczuł dreszcze. Kiedyś miał podobne przeżycie w
piękny letni dzień na Ziemi. Niewytłumaczalnie zaczęło się ściemniać, jak gdyby słońce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]