Odnośniki
- Index
- Koryta Michael Lincoln Perry 02 Hymn Smutku
- John Ringo Alldenata 05 The Hero (with Williamson, Michael)
- Moorcock Michael ...i ujrzeli człowieka
- Crouch Blake Pustkowia
- Buyno Arctowa_Maria_ _Wies_szczesliwa
- Friedrich August von Hayek DROGA DO ZNIEWOLENIA
- R
- Alvin i He
- H Warner Munn Merlins Godson
- sutragoldenlight
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- numervin.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Marilyn uniosla glowê i powiedziala:
Na nic by siê tu nie zdal, Eleno. Nie mialby pojêcia, co robiæ.
Tylko by nam przeszkadzal. Ja ci pomogê i jestem pewna, ¿e za kilka
dni przyjedzie pani Quince. JeSli, oczywiScie, nie choruj¹ niewolnicy
na jej plantacji. Zrobiê, co w mojej mocy. Nie bêdê wymigiwaæ siê od
pracy.
107
Marilyn dotrzymala slowa. Przez cztery dni i cztery noce praco-
wala ramiê w ramiê z Elen¹. Kopaly nowe groby i ukladaly w nich
rozkladaj¹ce siê ciala. Miala czerwone, popêkane i krwawi¹ce dlo-
nie. Jedwabne pantofelki spadly z jej stóp w strzêpach. Chodzila boso.
Stopy miala poranione i krwawi¹ce od ostrych kamieni i kluj¹cych
pn¹czy. Zlote wlosy odgarnêla z twarzy i zwi¹zala kawalkiem grube-
go sznura. Wygl¹dala jak ulicznica w lachmanach. Twarz miala bla-
d¹, a oczy podkr¹¿one.
Rankiem pi¹tego dnia stala przy ognisku, gotuj¹c chudy bulion
dla chorych, kiedy na polanê wjechala Rosalie Quince.
Rwiêci pañscy! wykrzyknêla. Czy to ty, moje dziecko?
Szybko zeskoczyla z konia i objêla Marilyn.
To przegrana bitwa powiedziala Marilyn, wskazuj¹c rêk¹ na
polanê.
Przyjechalam, ¿eby pomóc odparla pani Quince. Zdejmij
zupê z ognia i opowiedz mi, jak wygl¹da sytuacja.
Marilyn poslusznie zdala relacjê. Pani Quince w milczeniu skinê-
la glow¹.
Zatrzymalam siê w Casa Grande. Baron jest pijany do nie-
przytomnoSci. Wygl¹da na to, ¿e jest w takim stanie od kilku dni.
Jamie przemierza dom wielkimi krokami. Masz jeszcze silê, drogie
dziecko?
Marilyn skinêla glow¹.
Jestem silna jak koñ, pani Quince. Mogê robiæ wszystko, co
potrzeba. Niech mi tylko pani powie, co mam robiæ.
Teraz bêdziemy pracowaæ razem. Przede wszystkim musimy
wszystko spaliæ. Rozpalimy ognisko na bagnach. Zabralam z mojej
plantacji kilku silnych mê¿czyzn. Rozpal¹ ogieñ w specjalnych ko-
tlach, ¿eby wytworzyæ gêsty dym. Zabrali ze sob¹ bêbny. Gor¹czka
bierze siê z zatêchlego powietrza, które stoi nieruchomo i jest truj¹ce.
Twarz Rosalie Quince zastygla w bezruchu. Jej oczy spogl¹daly
gdzieS w dal. Zbierala sily do walki z odwiecznym nieprzyjacielem
plantatorów z ¿Ã³lt¹ febr¹. W wilgotnej ziemi Brazylii wiele bylo
grobów, które pani Quince wykopala wlasnorêcznie. NiegdyS pocho-
wala zmarle na ¿Ã³lt¹ febrê niemowlê, którego drobne kosteczki u¿yx-
nily glebê, karmi¹c jakieS egzotyczne drzewo.
Rosalie Quince wzdrygnêla siê i uwalniaj¹c od wspomnieñ, wró-
cila do teraxniejszoSci.
Ale najpierw musimy oddzieliæ chorych. Ilu z nich wymiotuje
krwi¹?
108
Ponad tuzin, pani Quince odparla Marilyn cicho. Pomimo
braku doSwiadczenia, zauwa¿ylam, ¿e tym, którzy wymiotuj¹ krwi¹
nie da siê ju¿ pomóc.
W kilka godzin, ku zadowoleniu pani Quince, oddzielily chorych.
Przeniosly ich na brzeg polany. Pani Quince wlasnorêcznie walczyla
z pn¹czami i ci¹gnêla chorych w stronê d¿ungli.
Musimy mieæ du¿o miejsca na rozpalenie ognia.
Marilyn posadzila dzieci i starala siê nakarmiæ Bridget bulionem.
Dziewczynka krztusila siê i zupa Sciekala jej po brodzie. Nagle za-
czêla wymiotowaæ. Marilyn patrzyla na to przera¿ona.
Bo¿e! Nie to dziecko. Ona jest taka mala. Musi byæ jakiS sposób.
Zrozpaczona zawolala pani¹ Quince, która pokrêcila tylko glow¹.
Wiem, co czujesz, moje dziecko. Ale tak ju¿ jest.
Musi byæ jakiS sposób, pani Quince. Musi. Co mogê zrobiæ?
Blagala, zalewaj¹c siê lzami. Nie wierzê, ¿e Bóg godzi siê na to,
by coS takiego spotkalo bezbronne dziecko dodala z gorycz¹.
Z cal¹ pewnoSci¹ po tylu latach spêdzonych w d¿ungli, zna pani
jakiS sposób.
Gdyby tak bylo, moje dziecko, Elena tak¿e by go znala. Nie-
którzy z tych ludzi to jej krewni.
Marilyn skinêla glow¹, ocieraj¹c lzy.
Chodxmy, moje dziecko, mamy du¿o pracy. Nie mo¿emy ju¿
pomóc malej Bridget, ale mo¿emy uratowaæ innych chorych. Wiem,
¿e ci trudno, ale z czasem nauczysz siê z tym godziæ.
Nigdy! krzyknêla Marilyn ¿arliwie.
Przez resztê dnia obie kobiety pracowaly ramiê w ramiê. ¯ar bu-
chaj¹cy od hucz¹cych ognisk wyczerpal Marilyn, która potykala siê
raz po raz. Byla od stóp do glowy umazana sadz¹. Kiedy zapadla noc,
wszystkie opustoszale chaty i pozostawione ubrania spalily na po-
piól. Przy Swietle ogniska plon¹cego na Srodku polany, pani Quince
i Marilyn zgrabily popiól na stertê w najdalszej czêSci wioski niewol-
ników.
Marilyn chwiala siê na nogach.
Chodx, moje dziecko. Musimy coS zjeSæ. PracowalySmy dlugo
i ciê¿ko. Jutro czeka nas nastêpny dzieñ ciê¿kiej pracy.
Dlaczego nie przyszli nam pomóc ludzie z innych plantacji?
spytala Marilyn.
Oni maj¹ swoje problemy. ZapomnialaS, ¿e wkrótce ma od-
plyn¹æ transport kauczuku. Nie mySl, ¿e s¹ gruboskórni, po prostu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]