Odnośniki
- Index
- Iain Banks Culture 01 Cons
- Longin Jan OkośÂ„ Trylogia IndiaśÂ„ska. Tom I Tecumseh
- WśÂ‚odzimierz Sedlak Homo electronicus
- Barker Clive Ksiega Krwi 3
- Moja_teoria_fotografii_2010
- Hart Jessica OgiećąĂ˘Â€Âź i woda
- J. G. Ballard The Burning World
- D. Papineau Thinking about Consciousness
- Jak dobrze mieć sąsiada
- Chocolate Lovers 3 Troubles and Treats Tara Sivec
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ginamrozek.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nikiem Roddy'ego. Dym był tu tak gęsty, że John zaczął
kaszleć, a oczy zaczęły go piec i zaszły łzami. - Tomku!
- zawołał zachrypniętym głosem. Przedarł się do następnej
sypialni, gdzie powietrze było trochę czystsze. - Tomku!
Odpowiedział mu płacz. Dzięki Bogu, Tomek nie udusił
się w dymie! Trzeba było działać szybko, przepalony sufit
mógł lada chwila runąć. W chwili gdy John porwał dziecko
na ręce, ze stropu wyłupał się kawał zwęglonej łaty wraz
z bryłą cementu i z hukiem runął na podłogę... Przez
powstałą dziurę John zobaczył piekło, jakie rozpętało się
piętro wyżej. Tomek przerazliwie zakrzyczał. Nie było
czasu do stracenia - John przycisnÄ…Å‚ go do piersi i poty
kając się wybiegł z pokoju.
Ledwo znalazł się za drzwiami, resztki sufitu zwaliły się
na podłogę, dywan i łóżeczko Tomka, grzebiąc wszystko
pod lawinÄ… wypalonego gruzu.
* * *
Samolot z Londynu miał piętnaście minut opóznienia
z powodu silnych przeciwnych wiatrów. Pokrywa chmur
była tak gruba, że samolot dużo wcześniej dał się słyszeć
niż zobaczyć. W polu widzenia pojawił się nagle, schodząc
do lądowania na końcu pasa startowego.
Do samolotu podjechały ciężarówki i cysterny, a dwóch
pracowników w czarnych kurtkach przytoczyło schodki.
Kiedy otworzyły się drzwiczki, u szczytu schodów pojawiła
się najpierw stewardesa. Potem pasażerowie pojedynczo
zaczęli przechodzić przez rękaw do hali przylotów dworca
lotniczego. Po drodze borykali się ze swym różnokształt-
nym bagażem i porywami wiatru, który jakiejś kobiecie
zerwał kapelusz z głowy.
242
Wiktoria stała w hali przylotów, z rękami w kieszeniach
i czekała na Olivera, przyglądając się powitaniom po
wracajÄ…cych krewnych i znajomych. Ach, jesteÅ› nareszcie,
kochanie. Jak ci się leciało?" - pytaniom towarzyszyły
serdeczne pocałunki. Samochód już czeka" - rzeczowo
informował ksiądz witający dwie zakonnice. Na kobietę
z gromadką dzieci nikt nie czekał. Jedynym bagażem kilku
biznesmenów były teczki.
Tłum podróżnych zrzedniał, a Olivera wciąż nie było
widać. Pomyślała, że pewnie siedzi jeszcze w samolocie,
żeby się nie tłoczyć. Potem rozprostuje swoje długie nogi,
nałoży kurtkę i niespiesznie wyjdzie, nie zapominając po
drodze zamienić paru słów ze stewardesą. Aż zaśmiała się
w duchu na myśl, że jej przypuszczenia wkrótce się
sprawdzą. Już ona go zna!
- Przepraszam panią! - usłyszała nagle czyjś głos za
plecami. Kiedy przestraszona odwróciła głowę - ujrzała
mężczyznę wyglądającego na biznesmena, w kapeluszu,
sztywnym kołnierzyku i z teczką. W ręku trzymał kopertę.
- Czy panna Wiktoria Bradshaw?
- Tak, to ja.
- Tak przypuszczałem. Mam dla pani list, który dał mi
pani przyjaciel.
- Mój przyjaciel? - Nie wyciągnęła ręki po list.
- No, taki młody człowiek z brodą, nie dosłyszałem
jego nazwiska. Prosił mnie, żebym go pani przekazał.
- To w samolocie go nie ma?
- Nie, nie mógł nim lecieć. Myślę, że ten list wyjaśni
wszystko.
Wiktoria wzięła kopertę, odczytując napisane czarnym
tuszem i ścisłym pismem Olivera swoje nazwisko: Panna
Wiktoria Bradshaw".
- Ale gdzie on jest?
- Powiedział mi tylko tyle, że nie może lecieć tym
samolotem. Opisał, jak pani wygląda, i prosił, żebym
przekazał ten list.
243
- Rozumiem. Dziękuję bardzo i przepraszam za kłopot.
- To żaden kłopot - uspokoił ją. - Muszę już iść, bo
żona czeka na mnie w samochodzie. Na pewno się
niepokoi. - Przytknął palce do ronda melonika. - Będę się
już żegnał.
- Do widzenia!
Wiktoria została sama, bo i powracający, i oczekujący
już wyszli. W pobliżu krzątało się tylko paru ludzi o wy
glądzie urzędników, a robotnik w kombinezonie pchał
wózek bagażowy. Stała stropiona, nie wiedząc, co dalej
robić.
W drugim końcu hali przylotów zauważyła barek.
Przeszła tam, usiadła na wysokim stołku i zamówiła kawę.
- Czy podać pani cukier? - zapytała uprzejmie bufe
towa.
- Dziękuję, nie słodzę. - Rozcięła kopertę i wydobyła
z niej list.
- Ależ fatalna pogoda! - zagadywała barmanka.
- Rzeczywiście. - Wiktoria wyjęła portmonetkę i za
płaciła za kawę.
- Z daleka pani przyjechała?
- Tak, z Sutherland.
- To ma pani kawał drogi przed sobą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]