Odnośniki
- Index
- James White SG 10 The Final Diagnosis
- 26 Dom w Eldafjord
- 56652798 Keeper of the Flame
- Arsan, Emmanuelle Emmanuelle
- One Night 3 One Night with her Bodyguard Noelle Adams
- D K Aggarwal Banquet Management (pdf)
- 464. Harlequin Romance Dale Ruth Jane Szklany pantofelek
- Einstein Albert Pisma filozoficzne
- Sprunk Jon Syn cienia
- Craig_Rice_ _Roze_Pani_Cherington
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- staniec.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
barman rozpuści gębę, pomyślą, że jesteś dzieciakiem, który myśli rozporkiem zamiast
ruszyć głową.
- Nic nie mogę poradzić na to, co sobie pomyślą.
- Ależ możesz - powiedział Malloy z goryczą - lub przynajmniej mogłeś, zanim
posłałeś mnie, aby zamówić drinka dla jakiegoś przeklętego mutanta płci żeńskiej,
który i tak pewnie nie jest w stanie go strawić.
- Za dużo się martwisz, zobaczysz - przedwcześnie osiwiejesz.
- Czyżby? To ty sprawisz, że przedwcześnie umrę.
- Uratowałem cię, pamiętasz?
- Abym posłużył ci jako przynęta.
- Tylko jeśli byłoby to konieczne. - Nighthawk spojrzał przez ramię Malloya. - A
wygląda na to, że nie będzie.
Malloy obrócił się na krześle i zobaczył dwóch mężczyzn oraz olbrzymiego
mieszkańca Pellenorath II o szarej skórze, którzy zbliżali się do stolika.
- Nie mam broni! - krzyknął pośpiesznie.
- Nie będziesz jej potrzebował.
- Nie wiesz, kim oni są! Ten z lewej to Krwawy Ben Masters. Zabił sam ponad
dwadzieścia osób, a Pellenorowie rozrywają ludzi na strzępy.
- Zamknij się i trzymaj z dala od linii ognia - powiedział spokojnie Nighthawk.
Podniósł wzrok w chwili, gdy trzej zabójcy zatrzymali się przy stoliku. - Mogę wam w
czymś pomóc, przyjaciele?
- Tak, możesz być bardziej ostrożny w doborze osób, którym stawiasz drinki, kiedy
jesteÅ› w Klondike.
- Masz na myśli mojego przyjaciela, Jaszczura? - spytał niewinnie, wskazując
skórzastego Malloya. - Wyglądał na spragnionego.
- Wiesz dokładnie, kogo mam na myśli - powiedział Masters.
- Aha, mówisz o tej uroczej młodej damie, która tańczyła.
- Zgadłeś.
- Ale ona również wyglądała na spragnioną. Poza tym to cholernie niesprawiedliwe,
że Markiz Queensbury ma cały świat i jeszcze ją na dokładkę.
- Przeciągasz strunę - z ciężkim akcentem odezwał się w terrańskim Pellenor.
- Lepiej potraktuj to jak przyjacielskie ostrzeżenie - dokończył Masters.
- Dziękuję za waszą troskliwość - powiedział Nighthawk. - Na przyszłość będę
ostrożny, komu stawiam drinka.
- Zwietnie.
- Aha, dalej będę je stawiał tej młodej damie - powiedział wstając, kiedy tamci
odwracali się, aby wyjść. - Ale nigdy takim szumowinom jak wy i ten wasz ohydny
szarak.
Krwawy Ben miał już broń na wierzchu, zanim jeszcze zdążył się odwrócić w
kierunku stolika, ale Nighthawk był szybszy. Dał się słyszeć krótki szmer wyzwalanej
mocy i Masters wraz z drugim człowiekiem upadli na podłogę. Ich zwęglone ciała
dymiły od broni laserowej Nighthawka. Olbrzymi Pellenor wydał z siebie ryk, rzucił się
w kierunku napastnika, ale młody mężczyzna był szybszy. Zrobił unik, po czym z
potworną siłą uderzył Pellenora lufą w tył głowy. Skóra pękła, uwalniając strumienie
purpurowej krwi i obcy padł na ziemię.
- Wszyscy to widzieliście - powiedział Nighthawk, nie podnosząc głosu.
- Jednoznaczny przypadek samoobrony - dodał Malloy, zdumiony, że jeszcze żyje. -
Krwawy Ben pierwszy sięgnął po broń. Zaświadczę o tym.
Przez prawie pełną minutę nikt się nie odezwał, podczas gdy Nighthawk trzymał w
ręku broń zwieszoną ku ziemi, ale w każdej chwili gotową do strzału, gdyby zaszła
taka konieczność. Wreszcie ktoś się odezwał.
- No to kogo to obchodzi? - i parę sekund pózniej wszyscy wrócili do swoich spraw.
- Macie tu jakichś stróżów prawa? - spytał Nighthawk, chowając broń i zajmując z
powrotem swoje miejsce.
- To by nie miało sensu - odpowiedział Malloy. - Nie mamy na Tundrze żadnych
praw z wyjątkiem tych, które tworzy Markiz.
- No to kto zajmie się ciałami? - ciągnął dalej Nighthawk, wpatrując się w trzy ciała,
które leżały tam, gdzie upadły.
- Są tu gdzieś jakieś roboty porządkowe - odrzekł Malloy. - Kiedy zobaczą bałagan,
podjadÄ… i zgarnÄ… to.
- A do tego czasu oni będą tu leżeć? - spytał zdziwiony Nighthawk.
- Tak przypuszczam.
Nighthawk potoczył wzrokiem po kasynie; nikt nie zwracał uwagi na ciała.
- To tak, jakby nic się nie wydarzyło. Myślałem, że żartujesz, kiedy powiedziałeś, że
nie obowiązują tu żadne prawa.
Nagle zbliżyły się dwa małe roboty z powietrznym wózkiem, na którym umieściły
oba ludzkie trupy, a na nich położyły zwłoki obcego. Dał się słyszeć furkot nadmiernie
obciążonych silników i wózek delikatnie opadł na podłogę. Roboty przez chwilę
rozważały sytuację, po czym zepchnęły Pellenora i oddaliły się z dwoma pozostałymi
ciałami.
- Jesteś cholernie dobry - powiedział Malloy z podziwem. - Jestem już prawie
przekonany, że masz jakieś szansę przeciwko Markizowi. W uczciwej walce.
- Dzięki.
- Niewiele to jednak zmienia - dodał Malloy. - Markiz nie wierzy w uczciwą walkę.
- Wnoszę z tego, że jest już w drodze.
- Jeśli jest na Tundrze.
- A jeśli nie jest?
- Nie martw się, ktoś się o ciebie zatroszczy. Zabiłeś trzech jego ludzi. Nie może ci
tak po prostu pozwolić odejść. Nie służyłoby to jego interesom.
Nighthawk jeszcze raz uważnie zlustrował salę, zastanawiając się, skąd mógłby
nadejść kolejny atak. Wreszcie odwrócił się do Malloya.
- Chcę, żebyś znów poszedł do barmana - powiedział.
- Chyba nie zamierzasz stawiać jej następnego drinka? - zapytał człowieczek z
niedowierzaniem.
Nighthawk pokręcił głową.
- Chcę, żebyś mu powiedział, że jeśli następną osobą, która po mnie przyjdzie, nie
będzie Markiz, potraktuję to jako bezpośredni atak z jego strony, i za parę sekund to
miejsce będzie potrzebowało nowego barmana.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]