Odnośniki
- Index
- Chmiel Katarzyna Karina Syn Gondoru 03 Ścieżka Umarłych
- Verne Juliusz Wyspa bladzaca
- Coming Mother
- Grzesiuk Stanislaw Na marginesie śźycia
- Dukaj Jacek Jeden, Dwa
- 00000032 Orzeszkowa Nad Niemnem III
- Bunsch Karol PowieśÂ›ci piastowskie 09. PRZEKLśÂƒSTWO
- Brian Lumley Necroscope 03 The Source
- Jennifer Estep Elemental Assassin 02 Web of Lies
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ewagotuje.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Levictus sunął przez cienie, jego sztylety lśniły niczym czarne
klejnoty w nocy. Caim wykonał cios nożem, by powstrzymać natarcie,
ale czarownik poruszał się dalej, ostrze napotkało jedynie powietrze.
Caim odskoczył w tył, gdy czarny nóż przeciął mu policzek. Kilka
centymetrów niżej, a miałby poderżnięte gardło. Zatoczył koło i
zaatakował pod innym kątem, ale jego wroga już nie było. Cienie
zniknęły również, lecz Caim w dalszym ciągu odczuwał ich nieznośną
obecność w ciemności.
Odwrócił się w miejscu w lewo i wprawo. Wszystkie zmysły miał
nastrojone na choćby najmniejszy znak wskazujący na obecność
czarownika. Poczuł straszliwe pieczenie na twarzy, jakby przypalano
go rozgrzanym żelazem. Opuścił nóż, który stał się niemal zbyt
ciężki, by go mógł podnieść. Pragnął zamknąć oczy, choćby na krótką
chwilę, ale czarnoksiężnik czaił się gdzieś tam, w ciemności,
obserwował go, czekał na właściwy moment, by znów uderzyć.
Do uszu Caima dotarł ledwo słyszalny odgłos kroków, kątem oka
dostrzegł błysk czarnego metalu. Nie zdążył zareagować. Dwa
błyskawiczne cięcia mieczem zadały mu nowe rany. Upuścił nóż,
który z hukiem uderzył o dachówki. Z boku Caima sączyła się krew.
Usta wypełniły się żółcią. Levictus ponownie zniknął.
Do oczu Caima napłynęły łzy.
- Co zrobiłeś z moją matką?! - wrzasnął z frustracją. - ją też
zabiłeś?
- Znasz prawdę, tylko nie potrafisz jej zaakceptować. W
przeciwieństwie do mnie nie chcesz jej przyjąć.
- W głosie Levictusa pobrzmiewała nuta kpiny.
- Przestań gadać zagadkami i powiedz, gdzie ona jest!
Wiatr ucichł na moment, powodując, że słowa czarownika
rozbrzmiewały jak grzmot, rozsadzający głowę Caima.
- Ona zamieszkuje niezrównane królestwo jej przodków, za
Zasłoną w Krainie Cieni.
Słowa te rozbrzmiewały echem w głowie Caima. Podziwiał
matkę. Pamiętał, jak stała na balkonie rodzinnego domu. Pamiętał,
jak wiatr rozwiewał jej czarne pukle włosów okalających jej twarz
niczym wody wzburzonego morza. Jej śniada skóra lśniła w świetle
zachód słońca, gdy tak stała zwrócona w kierunku dzikich Ziemi.
Północy i wielkiego ciemnego lasu za posiadłością ojca Caima były
kompletnie wyschnięte. Wcześniej nie mógł w to uwierzyć, ale teraz
był jak ślepiec, który po raz pierwszy w życiu poczuł chłód morskich
fal, uderzających o palce u stóp i dłużej nie mógł już zaprzestać
istnieniu morza. Jego matka należała do Rodu Cienia. Jego ojciec,
człowiek śmiertelny, sprowadził ją do domu jako pannę młodą, lecz
nie zdawał sobie sprawy z tego, że prędzej czy pózniej Cień
przybędzie, by odebrać to, co do niego należy. Caim był mieszańcem,
który tkwił gdzieś pomiędzy dwoma światami. Teraz przyjdzie mu
umrzeć bez szansy poznania tego, co utracił.
Poczuł spazmatyczny skurcz w piersiach.
Nie mógł złapać tchu. I wtedy spojrzał w górę i ujrzał na niebie
nad pałacem jakąś ciemną plamę. Obawiał się, że nadchodzi nowy
atak, lecz nagle usłyszał znajomy głos.
- Caim!
Kit! Jej głos rozbrzmiewał z oddali, jak gdyby krzyczała z
drugiego końca miasta.
- Kit, gdzie jesteÅ›? PotrzebujÄ™ ciÄ™.
- Jestem w pułapce. On mnie blokuje.
- Co? - Caim spojrzał do góry, następnie rozejrzał się wokół.
Kopułę pałacu wieńczyła wąska wieżyczka, ale czarny kształt wisiał
jeszcze wyżej.
- Caim... Ratuj!
Jej głos zabrzmiał słabiej. Podmuch wiatru połaskotał Caima w
kark, odwrócił się i stanął oko w oko ze ścianą gęstych cieni. Czuł, jak
po cichu, bezszelestnie zbliża się śmierć. - Co mogę zrobić, Kit?
Ale Kit już nie było. Zacisnął zęby. Akurat wtedy, kiedy
potrzebował jej najbardziej, była poza zasięgiem. Ale jej słowa nie
dawały mu spokoju. Powiedziała, że ją blokuje, Co to znaczy? Czy
miała na myśli Levictusa? Ale jak on...?
Magia cienia. Czarownik musiał wyczuć obecność Kit, a wtedy
podjął kroki, by ich rozdzielić. Ale w jaki sposób miałby jej pomóc?
Nagle przypomniał sobie słowa, które wypowiedziała do niego w
chacie. Krew ciągnie do swojej krwi, Caim. Masz już wszystko, czego
potrzebujesz.
Krew ciÄ…gnie do swojej krwi.
Czarownik zjawił się ponownie, znikąd. Caim wycofywał się po
śliskich dachówkach, czarne ostrza atakowały. Unikając ciosu, zbliżył
się niebezpiecznie do krawędzi dachu. Był w pułapce. Teraz wrócił
jego gniew, ze zdwojoną siłą, wypalając strach. Jeśli miał umrzeć,
zrobi to z godnością, tak jak żył, zawsze na własny rachunek,
stawiając czoła wrogowi. Gdy Levictus podszedł bliżej, pewnym
mocnym krokiem, Caim wyciągnął rękę do góry, ponad bark.
Przez ciało Caima przebiegł prąd, gdy jego dłoń zacisnęła się na
rękojeści miecza ojca. Przed oczami ujrzał obraz: zobaczył posiadłość
swojego ojca, taką jak szesnaście lat temu. Willa płonęła. Iskry
rozświetlające nocne niebo, niczym chmura robaczków
świętojańskich. Levictus stojący nad jego ojcem. Blada twarz
czarownika lśniła w świetle księżyca, kontrastując z czernią jego
długiej szaty. Ostrze przebiło pierś jego ojca i Caim wrzasnął. Ból
wypełniał mu trzewia, jakby to jego ciało dosięgnął śmiertelny cios.
Caim na moment zamknÄ…Å‚ oczy.
Biegł przez łąkę, pełną przeróżnych kwiatów we wszystkich
odcieniach tęczy. Za nim biegli rodzice, ich śmiech rozbrzmiewał w
letnim powietrzu. Obejrzał się przez ramię, ale rodzice zostali daleko
w tyle. Z trudem ich dostrzegał. A jednak cały czas mieli na niego oko,
nawet z tej odległości. Czekali na...
Otworzył oczy.
Był z powrotem na dachu. Miecz lśnił w jego dłoni niczym wielki
czarny sopel lodu. Krople deszczu tańczyły na jego ostrzach. Z jednej
strony było to dziwne, a z drugiej znajome uczucie, coś jakby powrót
do domu. Z przeszłości rozległ się głos ojca.
Sprawiedliwości!
Levictus zatrzymał się w odległości sześciu kroków od Caima.
Czarownik stał nieruchomo, krople deszczu spływały po jego
niewzruszonej twarzy. Przyglądał się. Czekał.
Z gorzkim uśmiechem na twarzy Caim wyszedł na spotkanie
wroga i wtedy ból w jego piersiach eksplodował. Nagle pojawiła się
Kit, ogarnęło go poczucie nieważkości. Z uśmiechu dziewczyny
promieniowała radość, jak pierwszy brzask poranka. Caim nigdy
wcześniej nie widział jej w takim stanie. Zniknęło naiwne
dziewczątko. Jego miejsce zajęła kobieta w pełni rozkwitła, taka jaką
Caim zawsze widział oczami wyobrazni.
Pochyliła się nad nim, jej ciało oplatała niczym druga skóra
ciemność, ale nie była ona całkiem czarna. Na ciemnym tle pojawiały
się niewyrazne kształty. Gdy Caim sięgnął po nie, otuliły jego dłoń i
ramię, wywołując delikatne drżenie, by następnie przeniknąć przez
skórę, mięśnie i ścięgna, aż do kości. Wokół niego wirowały
niezwykłe, trudne do opisania barwy, warstwy światła i cienia
przybierajÄ…ce fizycznÄ… formÄ™.
- Zaufaj sam sobie - szepnęła.
Caim wziął głęboki oddech. Wiedział co musi zrobić, ale czy
potrafił? Czy potrafi odrzucić pęta samokontroli, które tak długo
trzymały go w ryzach? Jeśli to zrobi, czy zatraci samego siebie?
Jeszcze raz spojrzał w bok. Ciemność wokół niego rozstąpiła się,
niczym cieniutkie nitki babiego lata i ujrzał Josey na występie
skalnym. Jakże ona walczyła o życie! Nie podda się, póki starczy jej
tchu. Tak, zrobi to dla niej.
Caim odetchnął, opuściły go wszelkie wątpliwości. Czarownik
stał nieruchomo, niczym pomnik jakiegoś zapomnianego półboga
nocy. Ale Kit powiedziała, że Levictus ma w sobie krew. A kto ma w
sobie krew, może wykrwawić się na śmierć.
Caim zasalutował mieczem, który należał teraz do niego.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]