Odnośniki
- Index
- 00000032 Orzeszkowa Nad Niemnem III
- Buzan_Tony_ _Sekrety_Superpamieci
- Fielding_Liz__ _Ogrod_szczescia
- Diana DeRicci The Scandalous Anthology Passions (pdf)
- Cook Robin Dopuszczalne ryzyko
- Sattler Veronica Fortel
- Delaney Joseph Kroniki Wardstone 06 Starcie Demonów
- Lilley R.K. Pod samym niebem
- 009. Smythe Sher
- D. Papineau Thinking about Consciousness
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ewagotuje.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wreszcie głowa Piotrusia ukazała się w znacznym oddaleniu. Kozłowski śpieszy tam ostatek sił
wytężając. W tej chwili jednak chwyta go kurcz - czuje, że idzie na dno, i z krzykiem "ratujcie!
ratujcie!" pogrąża się w falach...
Dopiero ten krzyk usłyszano. Ludzie zbiegają się, podnoszą lament; nikt jednak tonącym chłopcom nie
śpieszy z pomocą.
Nagle czyjeś silne ręce roztrącają tłum - na brzegu staje wysoki, krzepkiej budowy młodzieniec w
niebieskim mundurku.
Kucharzewski.
W jednej chwili zrzucił mundur, buty - już jest w wodzie - zanurzył się z głową - nurkuje. Nie upłynęły
dwie, trzy minuty, już jest na wierzchu i płynie ku brzegowi, jedną ręką rozgarniając wodę, drugą
podtrzymujÄ…c nieprzytomnego Piotrusia.
Złożył chłopca na brzegu, otrząsnął się, przeżegnał - i znów: chlust do wody!
Tym razem szło mu ciężej. To wypływa, to zanurza się, daje się unosić fali lub walczy z nią zajadle.
Nagle pogrążył się w przepaść - zniknął...
Między tłumem na brzegu długa chwila tragicznej, grobowej ciszy - potem buchnęły krzyki...
- Czółna!... Wioseł!... Bosaków!... Ratujcie, kto w Boga wierzy!
Znalazło się jedno i drugie czółno; wypłynęły na środek, zaczęły gorączkowo krążyć to w tę, to w ową
stronę, upatrując śladów na rzece. Ale rzeka była wszędzie, jak okiem sięgnąć, rozpaczliwie gładka.
Dopiero po długiej chwili wynurzyła się z wody - ręka. Skierowali się tam, podsunęli wiosło. Ręka
chwyciła je kurczowo. Zaczęli ciągnąć połączonymi siłami - z trudem nadzwyczajnym wciągnęli do łodzi
dwóch chłopców, splecionych ze sobą tak silnie, że tworzyli jakby jedno ciało. Jeden dawał słabe oznaki
życia, drugi zdawał się martwy. Obu oplatały długie, giętkie łodygi zielsk wodnych.
Po chwili na piasku nadbrzeżnym leżeli obok siebie całkowicie nieprzytomni: Piotruś i Kozłowski.
Kucharzewski, wysadzony na ląd, zatoczył się i padł obok kolegów bez czucia.
Ale było to tylko przemijające omdlenie. Po chwili sam się ocknął i porwał na nogi.
Tymczasem topielców taczano po piasku; przywołany felczer udzielał im doraznej pomocy.
Z wielkim trudem przywołano do życia najpierw Piotrusia, pózniej jego przyjaciela.
Zjawił się inspektor; z całego miasteczka zbiegły się niebieskie mundurki.
Ocaleni, na pół nieprzytomni, nie wiedzieli, co się z nimi dzieje. Kazano ich przenieść do domu i oddać
pod nadzór lekarza. Teraz dopiero wszyscy zwrócili się do Kucharzewskiego - bohatyra i wybawcy. Ale
nie było go w tłumie. Olbrzym, gdy tylko dostrzegł, że koledzy otworzyli oczy, kopnął się do matki na
swą zwykłą gorącą kawę ze śmietanką i rogalikami. Nazajutrz przyszedł do klasy, taki jak zawsze:
spokojny, trochę ociężały.
Na lekcji religii wszedł inspektor i nie tracąc surowego wyrazu twarzy, w krótkich słowach, stylem
urzędowym opowiedział o wczorajszym wypadku. Skończywszy wyzwał Kucharzewskiego i kładąc rękę
na jego ramieniu, oddał mu krótką oficjalną pochwałę.
Olbrzym zdawał się tym bardzo zdziwiony.
- Przecież, panie inspektorze - bąkał, ramionami wzruszając - każdy na moim miejscu zrobiłby to samo.
Inspektor oświadczył, że zrobi urzędowe podanie, aby Kucharzewskiemu przyznano medal za ratowanie
tonÄ…cych.
- A mnie co po tym! - wykrzyknął przestraszony i wyrywając się prawie siłą zwierzchnikowi, chciał uciec
do ławki. Powstrzymał go ksiądz prefekt.
- Ależ, rybko, panie święty! dla twojej matki będzie to honor, pociecha...
Wspomnienie matki rozrzewniło siłacza.
- Ha, to już niech będzie ten tam medal!... - Ale żeby to nie kosztowało... - dodał, oczy spuszczając -
bo moja matka biedna.
W kilka dni pózniej obie ofiary wypadku były już na nogach: Kozioł taki sam, jak zawsze, Piotruś nieco
szczuplejszy i bledszy.
Matka Piotrusia, którą sprowadzono ze wsi, chciała w najgorętszych słowach podziękować wybawcy
swego syna. Okazało się to połączone z niemałymi trudnościami. Kucharzewski przed podziękowaniem
uciekł i tak się ukrył, że żadną miarą nie można go było odnalezć. Kozłowski na wszystkie wyrażenia
wdzięczności odpowiadał spokojnie, czapkę w rękach obracając:
- Eeee!... co tam, proszę pani. Nie ma o czym mówić!...
Potem wziąwszy kolegę na bok, oświadczył mu energicznie:
- Twoja matka ubliża mi! Pamiętasz przecież, że wówczas przy tym miodzie z orzechami, ślubowałem ci
przyjazń. Więc gdybym teraz porzucił cię w nieszczęściu, nie byłbym Kozłem, ale...
Tu wymienił nazwę pewnego zwierzęcia, nie odznaczającego się ani szlachetnością charakteru, ani
czystością.
Mieszkańcy miasteczka, w pierwszej chwili żywo wzruszeni wypadkiem, pózniej odczuwali go stopniowo
coraz słabiej - wreszcie zupełnie o nim zapomnieli.
Ale przyszła katastrofa, która niezatartymi śladami odbiła się w ich pamięci. Dotąd ją niezawodnie
wspominajÄ….
Stało się to w środku zimy, zima zaś była w owym roku bardzo ostra.
Przed wieczorem, pewnego dnia styczniowego, czterej uczniowie ślizgali się na zamarzniętej odnodze
Narwi. Nagle dwaj z nich, przerywając zabawę, pobiegli pędem do miasta i wpadłszy do mieszkania
urzędnika Grąbczewskiego, zaczęli krzyczeć wniebogłosy:
- Lutek i WÅ‚adek!... olaboga!... Lutek i WÅ‚adek!
Nic więcej nie byli w stanie powiedzieć - łamali tylko ręce i zalewali się łzami. Lutek i Władek byli to
synowie GrÄ…bczewskiego - jeden z drugiej klasy, drugi z trzeciej.
Rodzice zrozumieli od razu, że chłopcom przytrafiło się nieszczęście, i pośpieszyli w towarzystwie
tamtych na lód. Szczęściem mieszkali prawie nad samą rzeką.
Tu dowiedzieli się okropnej prawdy: synowie ich, jeden po drugim, wpadli do przerębla i dostali się pod
lód.
Matka chciała się rzucić za dziećmi w przepaść. Ojciec, zrozpaczony, a nie tracący przytomności, myślał
o środkach ratunku. Niestety! Rzeka, jak okiem zasięgnąć, była pokryta jednolitą skorupą lodu,
gdzieniegdzie tylko połyskiwały małe, do czerpania wody wyrąbane, przeręble.
Jęknął głucho biedny ojciec, dłońmi ścisnął czoło - zdawało się, że oszaleje... Nagle wykrzyknął:
- Tam, przy moście, gdzie berlinki!...
I razem z ludzmi, którzy się na miejscu wypadku zgromadzili, puścił się jak strzała brzegiem rzeki.
W odległości blisko wiorstowej stamtąd znajdował się most, przy moście przystań berlinek; przy
berlinkach duża przestrzeń, oczyszczona z lodu.
W styczniu zmierzch szybko zapada. Gdy przybyli do mostu, już zaczynało się stawać szaro. Na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]