Odnośniki
- Index
- Norton Andre Świt 2250
- Dick Philip Kosmiczne marionetki
- KSIEGA DZUNGLI
- Dickens Ch. Opowiesc Wigilijna
- Birkner Friede Rekawiczki lady Glorii
- Encyclopedia Galactica vol 1
- Sandemo Margit Saga o Królestwie śÂšwiatśÂ‚a 13 Tajemnica Gór Czarnych
- Jak dobrze mieć sąsiada
- Delicious Candy recipes
- Lara Adrian M
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- numervin.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i lśniące łzy.
- Kiedy powiedziałam, że pojedziemy razem... myślałam, że mówię prawdę. Może...
może i ja, i Jervon... zostaliśmy ocenieni i stwierdzono, że się nie nadajemy. - Jej rozżalenie
było aż nadto widoczne. - Uwierz nam, nie możemy iść dalej. To jest tylko twoja droga,
Kerovanie. Hyc może spełniliśmy swoją rolę odprowadzając cię do tego miejsca, tak jak
przedtem towarzyszyliśmy twojej pani. Musi istnieć jakiś powód, dla którego się spotkaliśmy.
Jakikolwiek by on był, teraz wszystko się już wypełniło. Jeżeli jednak pomogliśmy... nie
zapomnij o nas, Kerovanie, gdy zdobędziesz już swoje dziedzictwo. Być może wtedy... Nie,
teraz musisz jechać sam. Przyjmij swoje przeznaczenie, bez względu na to, czy w nie
wierzysz, czy też nie. Jeśli przyjdzie czas - nie zmieniła wyrazu twarzy, a w głosie
odczytałem pełną nadziei nutę - kiedy pozwolą nam pójść la drogą, kiedy nikt nam nie
zabroni... wtedy odszukaj nas, Kerovanie. Przyjdziemy z sercem pełnym wdzięczności. Od
dzisiejszego dnia będziemy czekać, uczyć się i walczyć, aż w końcu droga stanie otworem.
Pochwyciłem jej zimną dłoń. Milcząc wsiadła na konia. Uścisnąłem także rękę
Jervona. Patrzył tylko na Elys i widać było, że chciałby przejąć na siebie chociaż część
brzemienia, pod którym się uginała. Spoglądałem za nimi, jak odjeżdżali, pozostawiając za
sobÄ… jucznego konia i wierzchowca Joisan. Ich ostatni dar dla mnie. Ani razu nie obejrzeli siÄ™
za siebie.
Pozostawili mnie w samotności. Nie umiałem ich zatrzymać widząc nieodwołalne
postanowienie w oczach Elys.
Zwlekałem z wyruszeniem w dalszą drogę, która - jak powiedziała Elys - należała
tylko do mnie. Usiadłem i zacząłem się zastanawiać. Do tej pory nie wiedziałem, ile znaczyło
dla mnie ich towarzystwo. Przyjechałem na tereny Ziem Spustoszonych wmawiając sobie, że
jestem samodzielny, że nie potrzebuję nikogo ani nawet nie mam nikogo, komu zależałoby na
mnie. Z wyjątkiem mojej pani, która była bezpieczna w swoim kraju.
Nie pragnąłem niczego. Nie było już Kerovana z Ulmsdale... umarł... żyło tylko jego
ciało.
Zawsze wiedziałem, że jestem inny. Jako mały chłopiec dowiedziałem się, że moja
matka nie chciała nawet na mnie spojrzeć, wysłano mnie do mamki na skraj posiadłości mego
ojca. Miałem tylko dwóch przyjaciół - Riwala, dla którego Odłogi stanowiły nieodpartą
tajemnicę, oraz Jagona, który nauczył mnie wszystkiego o walce, a pózniej zginął podstępnie
z ręki moich nieprzyjaciół.
Nie! Nawet kiedy walczyłem, nie byłem Kerovanem z Uimsdale, zostałem obdarzony
nieznaną osobowością pochodzącą z innego czasu i miejsca. Przepływała przeze mnie
ogromna Moc, a ja byłem tylko narzędziem - mieczem. Kiedy owa obca istota opuściła moje
ciało, zabrała ze sobą ciepło i miłość życia, a także wiarę w samego siebie. Nie miałem już
nic, a odejście Elys i Jervona jeszcze spotęgowało uczucie samotności.
Bezwiednie dotknÄ…Å‚em bransolety, podobnie jak w chwilach smutku Damy z Norsdale
sięgały po kółka modlitewne. Nie modliłem się jednak, pomimo że wierzyłem w moce
działające poza wszelkim zrozumieniem, nigdy ich nie wzywałem. Tak naprawdę nie
wiedziałem, kogo powinienem wzywać. Ani nie byłem pewny, czy owe tajemnicze siły w
ogóle były zainteresowane ciałem mężczyzny o wypalonej duszy.
Czekanie nic nie dawało. Nie za bardzo wierzyłem też zapewnieniom Elys, że to jest
właśnie droga, którą powinienem iść ku mojej przyszłości. Była jednak bezpieczna i
prowadziła w kierunku gór. Wsiadłem na wierzchowca Joisan, przywiązałem wodze jucznego
konia do łęku mego siodła i wyruszyłem w dalszą podróż.
Słońce zalśniło srebrzyście na wzorach zatopionych w powierzchni drogi. Symbole
były różnorodne, powtarzały się jedynie ślady stóp, kocich łap i kopyt, które czasem
przecinały nawet inne znaki. Wszystkie ślady były skierowane w jedną stronę, żadne nie
wracały, jak gdyby droga prowadziła tylko tam - w kierunku gór. Jeszcze jedna tajemnica.
Klacz zwolniła do stępa. Czułem czyjąś nieznaną obecność, byłem także pewien, że
ktoś mnie obserwuje. O wiele dokładniej przyglądałem się więc śladom niż samej drodze. Nie
mieniły się w słonecznym blasku tak, jak to działo się w nocy.
Wpatrywanie się w nawierzchnię wzmogło uczucie odizolowania od otoczenia, senną
akceptację tego, co się wokół mnie znajdowało. Kiedy to zrozumiałem, poczułem strach. Czy
byłem pod wpływem nieznanego dawnego czaru?
Zmusiłem klacz, żeby podeszła do skraju drogi, chciałem, żeby zeszła na trawę.
Potrząsnęła głową, parsknęła i zaparła się nogami odmawiając posłuszeństwa. Czy lepiej po-
dróżowało się jej po twardej nawierzchni? A może kierował nią ktoś zupełnie inny, chociaż to
ja trzymałem za wodze. Może czar, którego istnienie zacząłem podejrzewać, już ją zdążył
usidlić?
Nie wydawało mi się już dziwne, że kiedy zamknąłem oczy, to czułem się, jak
gdybym jechał w towarzystwie, chociaż nikt z obecnych nie wiedział, że istniałem. A jeżeli
nawet odczuwali moją obecność, nic to dla nich nie znaczyło, mieli o wiele ważniejsze
sprawy.
Opanował mnie pośpiech. Wierzchowiec także przeszedł ze stępa w kłus. Klacz
podniosła wysoko głowę, machała ogonem i zachowywała się, jakby brała udział w paradzie.
Juczny koń również przy kłusował, zrównał się z nami.
Chociaż z pewnością podróżowaliśmy o wiele szybciej niż przedtem, widoczne na
horyzoncie góry były równie odległe. Wydawało się, że oddalały się wraz z naszym
zbliżaniem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]