Odnośniki
- Index
- Delaney Joseph Kroniki Wardstone 06 Starcie DemonĂłw
- Frederic Pohl Cykl Saga o Heechach (4) Kroniki HeechĂłw
- 0296. West Annie Miłość na Krecie
- Hailey Lind [Annie Kinca
- 13. Wilson Gayle Pamić™tna noc
- 60 Piec malych swinek
- HT168. Arnold Judith Wieczna miśÂ‚ośÂ›ć‡
- Dwa wcielenia mordercy Jerzy Parfiniewicz
- Applegate, Katherine A Remnants 12 Aftermath
- Morgan Sarah Zimowy wieczór
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ewagotuje.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pierwszy dotarło to do Quoyle'a - linki z węzłami mają swoje znaczenie.
Aódz zakołysała się i skoczyła do przodu, wbijając się dziobem w ryczącą wodę, podczas
gdy silnik wściekle wył. Quoyle był przerażony. Zgubił ster i łódz zboczyła z kursu. Jego
podróż trwała jeszcze tylko kilka minut. Motorówka uderzyła w falę niczym siekiera,
wyrzucając rufę w górę. Natychmiast porwała ją fala i rzuciła ku następnym. Aódz obróciła
się bokiem do fal i przewróciła do góry nogami. Quoyle znalazł się pod wodą-
W ciągu piętnastu mrożących krew w żyłach sekund nauczył się pływać na tyle skutecznie,
by dotrzeć do wywróconej łodzi i chwycić się wału nieruchomej śruby. Ciężarem ciała zdołał
przyciągnąć nieco w dół rufę łodzi, unosząc tym samym jej dziób na tyle, że złapała
napływającą falę, która skręciła łódz, odwróciła ją i wypełniła wodą. Quoyle, znowu pod
powierzchnią półprzezroczystej wody, dostrzegł pod sobą jasną łódz, tonęła. W miarę jak
opadała coraz głębiej, dobrze znane mu szczegóły stawały się coraz mniej widoczne.
Wynurzył się na powierzchnię, chwytając łapczywie powietrze, częściowo oślepiony czymś
ciepłym, zalewającym mu oczy. Zobaczył kropelki wody zabarwionej krwią.
Głupiec, pomyślał, co za głupiec, żeby utonąć, kiedy dzieci jeszcze takie małe. %7ładnych
kamizelek ratunkowych, żadnych wioseł, za grosz rozumu. Unosił się na grzbietach fal,
podtrzymywany masą swego tłuszczu i powietrzem w płucach. Unosił się jak boja na
zimnych falach w odległości półtorej mili od każdego z brzegów. Dostrzegł przez sobą krótką
linkę z węzłami, a jakieś dwadzieścia stóp dalej czerwone pudełko - pla~ stykowy pojemnik
do lodu, o którym zupełnie zapomniał-Młócąc rękoma, popłynął do pojemnika poprzez flotyllę
zapałek, które pewnie wypadły do łodzi z torby z zakupami. Przy-pomniał sobie, kiedy je
kupował. Pomyślał, że któregoś dnia zostaną wyrzucone na brzeg malutkie patyczki z
wypłukanymi główkami. Gdzie on wtedy będzie?
Chwycił za rączki pojemnika i położył się na jego pokrywie. Krew sączyła mu się z czoła albo
z włosów, lecz nie mia' odwagi puścić pudełka, żeby pomacać ranę. Nie pamiętał,
217
kiedy mógł ją odnieść. Pewnie w chwili, kiedy łódz się przewracała.
Fale wydawały mu się wielkie jak góry, lecz unosił się i opadał z nimi jak malutki wiórek,
wypatrywał zielonych stoków, po których spadał, i wznoszących się podstępnych grzbietów
wciskających mu do nosa słoną wodę.
Kiedy zobaczył martwego mężczyznę, odpływ się prawie kończył. Dwie godziny temu? Teraz
pewnie zaczyna się przypływ. Stracił zegarek. Ale chyba była jakaś przerwa między niską
wodą pływu a przesileniem, może chociaż godzina. Niewiele wiedział o prądach w zatoce.
Księżyc w ostatniej kwadrze oznaczał mniejszy pływ kwadrowy. Billy mówił, że wody
zachodniego wybrzeża są niebezpieczne płycizny, rafy i podwodne skały. Bał się, że wiatr
zniesie go pięć mil w górę do cieśniny, a potem na otwarte morze i popłynie do Irlandii na
pojemniku do lodu. Gdyby był bliżej zachodniego zawietrznego brzegu, gdzie woda jest
spokojniejsza, mógłby dotrzeć do skały, młócąc nogami.
Minęło wiele czasu, wydawało mu się, że płynie tak już wiele godzin. Nie czuł nóg. W
momentach, kiedy wznosił się na grzbietach fal, próbował rozpoznać, gdzie się znajduje.
Wydawało mu się, że zachodni brzeg jest teraz bliżej, lecz pomimo wiatru i wzbierającego
pływu przybliżał się do krańca cypla.
Pózniej ze zdumieniem stwierdził, że przez moment dostrzegł kopiec, obok którego
spacerował. Pewnie jakiś prąd pływowy znosił go wzdłuż brzegu, w kierunku krańca lądu, w
stronę grot i martwego mężczyzny. Byłoby to ironiczne podsumowanie, gdyby skończył,
wynurzając się i zanurzając w jednej z wodnych pieczar jako towarzysz mężczyzny w żółtym
stroju.
- Nie, dopóki mam to gorące pudełko - rzekł głośno, gdyż coraz bardziej wydawało mu się,
że czerwony pojemnik wypełniał się rozżarzonym węglem. Kiedy uniósł brodę z pokrywy
pojemnika, zaczął szczękać zębami i nie mógł tego opanować, lecz gdy ponownie oparł
podbródek na pudełku, szczękanie ustało. Tylko ciepło mogło to sprawić.
Ze zdziwieniem stwierdził też, że prawie zapadł zmierzch. W pewnym sensie był
zadowolony, gdyż oznaczało to, że niedługo pójdzie spać. Czuł się zupełnie wyczerpany. Z
rozkoszą zanurzy się w miękkim posłaniu wznoszących się i opadających grzywaczy. Do
takiego doszedł wniosku. Nie wiedział, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał, przecież
ubrany na
218
żółto mężczyzna wcale nie umarł. On tylko śpi. Odpoczywa. I zaraz Quoyle pomyślał, że i on
przewróci się na bok i zaśnie. Jak tylko wyłączą światła. Lecz nieustępliwe światło świeciło
prosto w jego opuchnięte oczy, a Jack Buggit próbował oderwać go od gorącego pudełka i
położyć na stosie zimnych ryb.
-Jezusie najsłodszy! Wiedziałem, że tutaj ktoś jest. Czułem to. - Przykrył Quoyle'a
nieprzemakalnym brezentem. -Mówiłem ci, że przez to cholerstwo utopisz się kiedyś. Jak
długo jesteś w wodzie? Chyba niedługo, nie przeżyłbyś.
Quoyle jednak nie odpowiadał. Trząsł się tak bardzo, że obcasy jego butów bębniły o rybie
grzbiety. Próbował powiedzieć Jackowi, żeby dał mu gorące pudełko, by znowu mógł się
ogrzać, lecz nie potrafił poruszyć szczękami.
Na przemian popychany i wleczony przez Jacka, znalazł się w czystej kuchni pani Buggit.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]