Odnośniki
- Index
- Wesołe lekcje Wielka księga łamigłówek OPRACOWANIE ZBIOROWE
- SUSE_Linux_10_Ksiega_eksperta_su10ke
- KSIEGA DZUNGLI
- The Barker Triplets 2 Collide Juliana Stone
- Clive Barker Ksiega Krwi III
- Barker Clive Ksiega Krwi 3
- Denis Donoghue The American Classics, A Personal Essay (pdf)(1)
- William Gibson Burning Chrome
- Florianowicz_Dominik_ _Niebezpieczna_gra
- Bauer Ewa KruchośÂ›ć‡ jutra(1)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- staniec.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Prześmieszne - uciął Ray.
- ...\e nie słychać syren przeciwmgielnych? Jest mgła, a nie ma syren. Nawet
nie słychać ryku silników. Niesamowite.
Miał rację. Otaczała nas kompletna cisza, wilgotne i przygniatające milczenie.
Tylko pokorny plusk fal i dzwięk naszych głosów świadczyły o tym, \e nie ogłuchli-
śmy.
Siedziałam na rufie, wpatrzona w puste morze. Jeszcze było szare, ale słońce
zaczynało ju\ nasycać je innymi barwami: mroczną zielenią, a dalej maznięciami
niebieskawego fioletu. Widziałam pasma wodorostów, którymi bawił się przypływ.
Morze wyglądało kusząco, a ka\dy pretekst był dobry, by wyrwać się z
beznadziejnego nastroju, panującego na pokładzie "Emmanuelle".
- Idę popływać - oświadczyłam.
- Nie radziłbym, kochanie - powiedział Ray.
- Dlaczego?
- Prąd, który nas tu wyrzucił, musi być diablo silny. Lepiej, \eby cię nie porwał.
- Ale jeszcze trwa przypływ, zniosłoby mnie na pla\ę.
- Nie wiesz, jakie tam mogą być prądy. Mo\e nawet wiry; są tu dość
powszechne. WciÄ…gnÄ… ciÄ™ w mgnieniu oka.
Znów popatrzyłam na morze. Wyglądało dość bezpiecznie, ale pojęłam ju\,
jak bardzo mo\e być zdradzieckie. Zmieniłam plany.
Angela dała mały pokaz nadąsania, gdy\ nikt nie dokończył jej fenomenalnego
śniadania. Ray jeszcze ją podpuszczał. Uwielbiał to robić, prowokując z jej strony
głupie gierki. Mdło się od tego robiło.
Zeszłam na dół, \eby pozmywać i wywaliłam resztki przez bulaj do morza. Nie
od razu utonęły. Nie dojedzone pieczarki i płaty sardynek unosiły się na wodzie, oto-
czone plamą oleju, tak jakby ktoś tu narzygał. Pokarm dla krabów, o ile jakiś
szanujący się krab zni\ył się do \ycia tutaj.
W kambuzie znalazł mnie Jonathan. Mimo całej jego brawury, widać było, \e
wcią\ mu głupio. Stanął w drzwiach, próbując zwrócić na siebie uwagę, podczas gdy
ja wlewałam do miski zimną wodę i z umiarkowanym zapałem spłukiwałam tłuszcz z
plastykowych talerzy. Pragnął tylko usłyszeć ode mnie, \e to nie była jego wina i \e
jest, oczywiście, moim koszernym Adonisem. Nic nie powiedziałam.
- Mo\na ci słu\yć pomocą? - zapytał.
- Trochę tu ciasno, jak na dwie osoby - odpowiedziałam, starając się, \eby nie
wypadło to zbyt kategorycznie. Mimo to wzdrygnął się; choć nie dawał tego po sobie
poznać, cała ta historia naruszyła jego wiarę w siebie bardziej ni\ przypuszczałam.
- Posłuchaj - powiedziałam łagodnie. - Dlaczego nie wrócisz na pokład i nie
poopalasz się, zanim zacznie się upał?
- Gównianie się czuję.
- To był wypadek.
- Naprawdę gównianie.
- Tak jak powiedziałeś, odpływ nas stąd ściągnie.
Wcisnął się do wnętrza. Jego obecność wywołała u mnie nieomal
klaustrofobię. Był zbyt du\y, jak na tę klitkę, zbyt opalony i zbyt zdecydowany.
- Powiedziałam, \e trochę tu ciasno, Jonathanie.
Poczułam na karku jego rękę i zamiast ją strząsnąć, pozwoliłam jej tam
zostać. Delikatnie rozmasowywał mi mięśnie. Chciałam powiedzieć, \eby sobie
poszedł, ale panująca apatia chyba i mnie się udzieliła. Druga dłoń Jonathana
spoczęła na moim brzuchu i rozpoczęła wędrówkę ku piersiom. Obojętnie
przyjmowałam te zabiegi; skoro tego chce, proszę bardzo.
Na pokładzie Angela chichotała histerycznie, próbując w chwilach spokoju
złapać trochę powietrza. Wyobra\ałam sobie, jak odchyla głowę, potrząsając
włosami. Jonathan rozpiął szorty i pozwolił im opaść. Ofiarowanie jego napletka Bogu
zostało przeprowadzone po mistrzowsku, a j"ego wzwód był tak nieskazitelny w
swoim entuzjazmie, \e wydawał się celem samym w sobie. Pozwoliłam jego ustom
przykleić się do moich, pozwoliłam jego językowi badać moje dziąsła; robił to
natarczywie jak palec dentysty. Jonathan zsunął moje figi przymierzając się. Ustawiał
się chwilę, a potem wszedł.
Za jego plecami zaskrzypiały schody. Zerknęłam przez jego ramię i
zobaczyłam Raya, jak schyla się nad lukiem, wpatrzony w pośladki Jonathana i
nasze splecione ręce. Zastanawiałam się, czy widzi, \e nic nie odczuwam, czy
rozumie, \e robię to beznamiętnie, \e tylko zastąpienie głowy, grzbietu i fiuta
Jonathana przez jego walory wzbudziłoby we mnie po\ądanie. Bezszelestnie wycofał
się ze schodów, potem minęła chwila, w czasie której Jonathan wyznał, \e mnie
kocha, i wreszcie Angela znów wybuchnęła śmiechem, słuchając opowieści Raya o
tym, co właśnie oglądał. "A niech sobie ta dziwka myśli, co chce; wszystko mi jedno."
Jonathan wcią\ jeszcze obrabiał mnie wywa\onymi, ale pozbawionymi duszy
ruchami, marszcząc brew jak uczniak, próbujący rozwiązać jakieś skomplikowane
równanie. Jego orgazm nadszedł bez ostrze\enia, zasygnalizowany jedynie przez
nieco silniejszy nacisk na moje ramiona i głębszy mars na czole. Pchnięcia stały się
wolniejsze, a w końcu ustały. Przez krótki, gorący moment nasze spojrzenia spotkały
się. Chciałam go pocałować, ale stracił ochotę. Wycofał się, nadal twardy. Skrzywił
siÄ™.
- Zawsze po wytrysku robię się dra\liwy - wymamrotał, wciągając szorty. -
Było ci dobrze?
Kiwnęłam głową. Było śmiesznie; cała sprawa była śmiechu warta. Utknęłam
na tym pustkowiu z tym dwudziestosześcioletnim chłopaczkiem, Angela i mę\czyzną,
którego nie obchodziło, czy \yję, czy te\ nie. Mo\e zresztą i mnie było to obojętne?
Ni stąd, ni zowąd, pomyślałam o pomyjach, unoszących się w wodzie, czekających
na falę, która je zabierze.
Jonathan wymknął się ju\ na górę. Zaparzyłam kawę i wyjrzałam przez bulaj.
Czułam, jak na moich udach zasycha nasienie, zamieniając się w perłową skorupę.
Kiedy wyszłam z kawą, Raya i Angeli ju\ nie było. Udali się w głąb wyspy,
najprawdopodobniej w poszukiwaniu pomocy.
Jonathan zajął moje miejsce na rufie. Wpatrywał się w mgłę.
- Sądzę, \e trochę się podniosła - powiedziałam głośno po to, by przerwać
milczenie.
- Rzeczywiście?
Postawiłam koło niego kubek czarnej kawy.
- Dzięki.
- Gdzie reszta?
- RozglÄ…dajÄ… siÄ™.
Odwrócił się do mnie, zakłopotany.
- Nadal czuję się gównianie. Zauwa\yłam obok niego butelkę ginu.
- Trochę wcześnie na picie, nie?
- Chcesz Å‚yka?
- Nie ma nawet jedenastej.
- Kogo to obchodzi? - Wskazał na morze. - Popatrz na mój palec - powiedział.
Oparłam się o jego ramię i zrobiłam, o co prosił.
- Nie, nie patrzysz tam, gdzie trzeba. Patrz na mój palec. Widzisz?
- Nic nie ma.
- Na skraju mgły. Pojawia się i znika. Jest! Znowu!
Coś było w wodzie, dwadzieścia albo trzydzieści jardów od rufy "Emmanuelle".
Coś brązowego i pomarszczonego, przewracało się.
- To foka - powiedziałam.
- Nie sÄ…dzÄ™.
- Morze nagrzewa się od słońca. Pewnie przypływają tu, by taplać się na
płyciznie.
- To nie wyglÄ…da na fokÄ™. Zabawnie siÄ™ obraca...
- Mo\e pozostałość po jakimś wraku?
- Mo\liwe. - PociÄ…gnÄ…Å‚ z butelki.
- Zostaw trochę na wieczór.
- Tak, mamusiu.
Przez kilka minut siedzieliśmy w milczeniu. Tylko fale uderzały o pla\ę.
Co jakiś czas to coś w wodzie - foka czy te\ nie - wynurzało się, przewracało i
ponownie znikało w morzu.
"Jeszcze godzina i zacznie się odpływ - pomyślałam. -Zciągnie nas z tej
niewydarzonej pamiÄ…tki po akcie stworzenia".
- Hej! - Z oddali doleciał do nas głos Angeli. - Hej, kolesie!
Nazwała nas kolesiami.
Jonathan wstał, osłaniając oczy przed blaskiem rozpalonej słońcem pla\y.
Pojaśniało, z ka\dą chwilą powiększał się te\ skwar.
- Macha do nas - stwierdził obojętnie.
- Niech macha.
- Kolesie! - zaskrzeczała, wymachując rękami. Jonathan zwinął dłonie wokół
ust i odkrzyknÄ…Å‚:
- Czego chcesz?
- Chodzcie tu.
- Chce, \ebyśmy tam poszli.
- Słyszałam.
- Rusz się - powiedział. - Nic nie tracimy.
Nie chciało mi się ruszać, ale ciągnął mnie za rękę. Nie warto było się kłócić.
Miał łatwopalny oddech.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]