Odnośniki
- Index
- Cabinet Storage Cabinet
- 78 Pan Samochodzik i Szyfr Profesora Kraka Miernicki Sebastian
- Hannah Kristin Jedyna z archipelagu (Wyspa pojednania)
- EdPsych Modules PDF References
- Delicious Candy recipes
- Haas Derek Srebrny NiedśĹźwiedśĹź 01 Srebrny NiedśĹźwiedśĹź
- Braunbeck Gary A Miasto trumien
- Mistakes Smart Salespeople Make How to Turn Any Mistake Into A
- Annmarie McKenna Strength of Three
- HiszpaśÂ„ska serenada
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- numervin.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przeżywała rozstrój nerwowy i wtedy wszyscy, kapitan i steward, oficerowie i marynarze, i
ona sama, szukali na gwałt odpowiedniej partii. Arystokratka była wybredna i kapryśna i nie z
byle kim się zadawała. Lecz często, jak to bywa w życiu, wpadała. Raz pożarła cały swój
miot, innym razem porodziła tęgie bękarty.
Chamski kot ją popieścił! mówili marynarze z rzeczową satysfakcją.
Rodziła często, nienasycona w tym instynkcie, aż kiedyś ucho garnka się urwało i Bianka
przy którymś tam płodzie zdechła. %7łałowali jej wszyscy, bo jakkolwiek degeneratka, była
uroczym stworzeniem.
A jednak nie ma to jak Kingu! upierał się Bojka. Z plebsu pochodził, własnymi
siłami się przebijał, do salonu doszedł... Nieodstępnymi towarzyszkami statków były mewy.
Leciały z naszym konwojem poprzez cały Atlantyk. Piękno ich lotu nie miało równego sobie i
trudno było nasycić nim ludzki wzrok: były to najpowabniejsze tancerki i chyba
najwytrwalsze, bo latały dokoła statku nawet wtedy, gdy człowiek, zziębnięty do kości, wolał
uciekać do kabiny. Dobre ptaki wypisywały marynarzom doniosłe znaki na niebie,
przepowiadając im rodzaj pogody. Najlepsza wróżba, gdy mewy leciały przed statkiem: jakby
wskazywały ludziom drogę do ciszy. Najgorzej było, gdy siadały na wodzie: wypoczywały
przed sztormem.
Marynarze rozwodzili się chętnie i szeroko o ich wielu przymiotach i wygłaszali
najróżniejsze poglądy. Kiedyś było to na środku Atlantyku w paskudnej wichurze
odezwał się do mnie z uśmiechem Bojka, wskazując kilka mew w pobliżu statku walczących
ciężko pod wiatr:
Patrz pan! Jakie to głupie frajery!... Inne, cwaniaki, pozostają w portach, by siedzieć
błogo za piecem i wygodnie pędzić życie, a te tutaj męczą się i łamią sobie skrzydła w
sztormie: pionierzy!... Durne dziwaczki życiowe, narwańce!...
W oczach Bojki świeciły się, więcej niż zwykle, urągliwie ogniki i wtedy spostrzegłem,
ile niespożytego humoru miał pierwszy oficer: mówił przecież o sobie.
Zgrzyty i blaski Anglików
Komodor prowadzący nasz konwój pilnował energicznie porządku w szeregach i widać
byÅ‚o z jego rozkazów, że to doÅ›wiadczony wyga morski. Ów Anglik byÅ‚ przy tym wyjÄ…tkowo
gadatliwy i ku utrapieniu wszystkich wachtowych wydawał flagowymi sygnałami zbyt częste
polecenia, które statki musiały za nim powtarzać jak grzeczne dzieci.
Miał również poczucie humoru. Kiedyś podczas gęstej mgły wszystkie statki w obawie
zderzenia zaczęły nerwowo i zapamiętale buczeć, więcej niż było dozwolone. Gdy po kilku
godzinach mgła opadła, komodor posłał im w języku flagowym następującą sentencję:
Statki we mgle winny zachować się jak lwy, a nie jak barany, które beczą i tracą
głowy!
Tak się pewnego dnia złożyło, że statek nasz plugawo dymił, rzecz dla konwoju niemiła i
niebezpieczna. Palacze nasi nie mogli jakoś opanować przez dłuższy czas paleniska. Czarny
ogon dymu wlókł się od nas prosto na prawego sąsiada, który w końcu stracił cierpliwość i
przysłał do nas świetlnym morsem okrzyk rozpaczy:
Błagamy, dajcie nam żyć!
Pózniej nawet sam komodor się wmieszał. Uczynił to z subtelnym i zjadliwym
przekÄ…sem.
Czy macie dobry węgiel? zapytał lakonicznie.
Nie! odsygnalizowaliśmy z głupia frant równie ciętą odpowiedzią: Tylko z
Cardiffu.
Na szczęście dym niebawem ustał.
Tego wieczoru zebrało się kilku oficerów w kabinie pierwszego mechanika na miłą jak
zwykle pogawędkę. Byłem tam także. Pod wrażeniem zapewne przygody z komodorem
rozmowa nasza zeszła na niewyczerpany nigdy temat o Anglikach. Większość nas czuła dla
nich szacunek, wielu miało nawet prawdziwy sentyment i dlatego może sypały "się na ich
głowy częste, niemiłosierne dowcipy. Było to jeszcze w owym okresie, kiedy nas (i nie tylko
nas, lecz i cały świat) niecierpliwiła powolność brytyjskiej umysłowości i przede wszystkim
brak wojennego rozmachu. Na tle takiej opinii komodor nasz wydawał się uosobieniem
żywotności i tężyzny. Bojka, który zawsze lubił drastyczną barwność w słowach, określił
problem następująco:
Hitler, jak histeryczna małpa, wyszarpie się z sił i bebechy sobie wypruje, zanim
Anglik się obejrzy, zadziwi się i zrozumie, że wojnę wygrał...
Pomimo ukrytej pochwały nie wydało nam się to słuszne w stosunku do Anglików, lecz
jakby w sukurs Bojce jeden z oficerów opowiedział takie zajście: gdy Churchill wygłaszał
przez radio tragiczną wiadomość o upadku Singapuru w lutym 1942 roku, nasz statek leżał
właśnie w angielskim porcie i wszyscy jego oficerowie przejęci słuchali przy głośniku w
salonie słów brytyjskiego premiera. Był tam ż nimi angielski pilot portowy drzemiący na
kanapie, widocznie po nocnej służbie. Któryś z oficerów przebudził go i zawiadomił o utracie
Singapuru.
Co? Padł? Ay! rzekł Anglik flegmatycznie i obrócił się na drugi bok. Zasnął.
Wszyscy obecni wtedy byli zgorszeni.
Byli drwiÄ…co zgorszeni i dzisiaj w kabinie pierwszego mechanika, lecz drugi oficer
Anczewski stanÄ…Å‚ nagle okoniem:
A co właściwie pilot miał robić lepszego? Czy wyrywać sobie włosy? Czy bić głową o
mur płaczu?! Rzucać się na Singapur jak z motyką na słońce? Kawalerią znowu uderzać na
czołgi?
Fale rozmowy jak zwykle zaczęły podnosić się i pulsować żywiej za i przeciw.
Przeskakiwały łatwo na śliskie tory pochopnych uogólnień, lecz kapitan zabrał głos,
opowiadając zajście sprzed pół roku.
Statek nasz zbliżał się wtedy zimą podczas burzliwej pogody do portu w Halifax, gdy
brytyjski patrolowiec szkolny, na którym było kilkudziesięciu kadetów marynarki, stanął w
płomieniach po wybuchu benzyny i tonął. Kto żyw z jego załogi musiał skakać do szalupy i
na tratwy, wielu wprost do wody, która była lodowato zimna w tej porze roku. Akcję
ratunkową przeprowadzał nasz statek oraz wynurzony kanadyjski okręt podwodny, obecny
przypadkiem w pobliżu. Lecz wysoka fala utrudniała pomoc.
Marynarze ginęli z zimna. Niektórzy byli tuż, tuż przy burcie, chwytali podane im liny,
lecz porażeni zimnem puszczali je ze zgrabiałych rąk i tonęli. Były to chwile pełne grozy i
rozpaczy, a zarazem pełne heroicznej wzniosłości. Brytyjczycy ginęli spokojnie, bez
spazmów, bez paniki, zachowując do ostatniej chwili wielką, nieludzką niemal karność. W
obliczu śmierci ujawniali moc ducha, która od wieków jest tajemnicą tego narodu i zródłem
jego tężyzny. Było to bolesne i przejmujące doświadczenie i niestety niewielu rozbitków
ocalało. Okręt podwodny wyciągnął raptem dwóch, nasz statek osiemnastu, z których
czterech skonało zaraz po wydobyciu z wody, na pokładzie.
Zmierć jednego z oficerów patrolowca, młodzieńca o szlachetnej, inteligentnej twarzy,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]