Odnośniki
- Index
- Hannah Kristin Jedyna z archipelagu (Wyspa pojednania)
- Cykl Pan Samochodzik (03) Wyspa złoczyńców Zbigniew Nienacki
- 479DUO.Andrews Amy Wyspa przeznaczenia
- Robert Louis Stevenson wyspa skarbow
- Jules Verne 20,000 Leagues Under The Sea
- verne_indes_noires
- Cezar,_Gajusz_Juliusz_ _O_wojnie_galijskiej
- 165 Mortimer Carole MaśÂ‚śźeśÂ„stwo z milionerem
- Writings of Ron Heisler
- Smith Lisa Jane Obca potć™ga [tśÂ‚um. nieoficjalne]
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ewagotuje.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Szli tak przez dziesięć mil, bojąc się, nie bez słuszności, aby nie zostali
odcięci od południowej części swej wyspy.
Trwoga ogarnęła dzielnego człowieka. Któż zaręczy, że i z reszty wyspy
nie będą się odrywały kawałki, czy dotrwają do zimy?
Tymczasem szli coraz dalej, trzymając się za ręce.
Raptem zerwała się straszliwa wichura i rozłączyła ich gwałtownie
rzucając obu na dwie różne strony.
РSierżancie! sierżancie! zawołał z całej siły Hobson.
РJestem tutaj! odpowiedział spokojnie sierżant. Zaczęli ku sobie
pełznąć, gdyż iść było niepodobieństwem, wreszcie dotarłszy do siebie,
przywiązali się do swych pasów sznurem i w ten sposób szli nierozłączni,
wreszcie wykopali jamę i zagłębili się w nią zmęczeni i rozbici nad miarę.
.Było wtedy wpół do dwunastej w nocy. Siedzieli bez słowa, przytuleni do
siebie, a wokoło nich padały jodły i brzozy, drżała ziemia.
Wtem o wpół do trzeciej rano sierżant wykrzyknął:
РWidziałem!
Ð Co takiego?
РOgień!
РOgień?
Ð Tak!¼ tam¼ w tej stronie!
I wskazał ręką na południowy zachód. Czyżby się mylił? Nie! Hobson,
spojrzawszy w tym kierunku ujrzał słabe światełko.
РTak! mój sierżancie! widzę ogień! ziemia jest blisko!
РA może to światło z okrętu? zauważył sierżant.
РOkręt na morzu podczas tak szalonego huraganu! To niemożliwe!
Mówię ci, że to ląd, i to bardzo blisko, o mil kilka zaledwie!
РA więc dajmy sygnał!
Zapalili ognisko z gałęzi i czekali, czy odpowie im ktoś w podobny
sposób, ale nikt nie dawał już znaku życia.
Tylko, jakby z głębi morza wydarł się krzyk rozpaczy i ucichł&
W kilka minut potem zaczęło świtać, gwałtowność burzy o wiele zmalała,
niebo zrobiło się jasne.
Wtedy podróżnicy spostrzegli, że nie było ani kawałka lądu w pobliżu,
morze i morze dokoła.
Przez cały ranek Hobson i sierżant Long chodzili po wyspie.
Pogoda była piękna, deszcz ustał, wiatr tylko jeszcze dokuczał.
РA więc, mój poruczniku odezwał się sierżant trzeba pogodzić się
z losem!
РTrzeba, mój sierżancie odpowiedział Hobson trzeba zostać na
naszej wyspie i oczekiwać zimy! Ona tylko może nas uratować.
Było już południe. Hobson chciał wrócić do portu przed wieczorem i
zdecydował się na powrót do domu.
Szli zadumani, myśląc nad tym, czy podczas huraganu wyspa nie
rozpadła się na dwie części, czy nie są teraz oddzieleni od swych
przyjaciół? Mogli się wszystkiego tego spodziewać!
Powrócili tą samą drogą, co i wczoraj, napotykając po drodze mnóstwo
obalonych drzew, porozrzucanych liści.
Wtem porucznik ujrzał olbrzymi lodowiec, który odłączył się od wyspy i
szedł w przeciwną stronę.
РPowoli spotka i naszą wyspę to samo odezwał się do sierżanta
lody urywać będzie huragan i potoniemy, o ile zima nie przyjdzie nam na
ratunek.
РCo Bóg da, to będzie! odrzekł sierżant spokojnie. O godzinie 4
weszli do domostwa i zastali swych towarzyszy przy robocie. Na drugi
dzień, 3 września, śnieg pokrył ziemię, temperatura obniżyła się o kilka
stopni, wyraznie zbliżała się zima.
Nazajutrz Paulina Barnett wraz z Magdaleną wyruszyły z domu, aby
zobaczyć zmiany, jakie zaszły wskutek huraganu.
Nie prosiły o żadnego z żołnierzy dla bezpieczeństwa, gdyż nie było się
czego obawiać.
Niedzwiedzi nie było na wyspie, opuściły ją widocznie podczas
pamiętnego trzęsienia ziemi, a innego niebezpieczeństwa nie było.
Obie kobiety nie mówiąc nikomu, że wychodzą, wyszły o godzinie 8,
uzbrojone tylko w nóż i łopatę do odkopywania śniegu i skierowały się na
zachód.
Paulina Barnett mogła doskonale przyjrzeć się przeróżnym zwierzętom,
których futra zapełniłyby olbrzymie składy. Ale nie zabijano, bo i po co?
Sami, błądzący po wyspie, nie mogli myśleć, że kiedyś na tym lodowcu
zdołają dopłynąć do Zjednoczenia.
Te bezbronne zwierzęta, jakby rozumiejąc, że nikt na nie polować nie
myśli, podchodziły do ogrodzenia domu i coraz bardziej oswajały się z
ludzmi.
Pewnie instynkt im mówił, że są one takimi samymi więzniami na
wyspie, jak i ludzie i jednakowy los je czeka.
O godzinie 9 obie kobiety przebyły już cztery mile, zauważywszy ze
zdziwieniem, że im dalej były od mieszkalnego domu, tym mniej było
zwierzÄ…t.
Widocznie uważały się za bezpieczniejsze przy ludziach i dlatego
trzymały się w pobliżu domu.
W godzinę potem Paulina Barnett zauważyła ślady, które Magdalena
przyjęła za odciski zwierzęcych stóp, czemu stanowczo sprzeciwiła się
podróżniczka.
РNie, to są ślady stóp ludzkich rzekła do Magdaleny musimy iść tą
drogą, może napotkamy kogoś w tej stronie.
Poszły i po chwili Paulina Barnett ukazała odcisk jakiegoś ciała na
śniegu, najwidoczniej ktoś tutaj padł, nawet wyraznie odciśnięta była ręka.
РRęka kobiety lub dziecka! zawołała Magdalena.
РTak Рodparła podróżniczka dziecka lub kobiety znużonej, cierpiącej,
idącej ostatkiem sił& upadającej&
Uniosła się i poszła& Patrz! Zlady prowadzą dalej&
РAle kto to? Kim mogła być ta istota? spytała Magdalena.
РKtóż to odgadnie? Może był tu ktoś, tak samo, jak my uwięziony na tej
wyspie? A może burza wyrzuciła rozbitka& Przypomnij sobie, co mówił
porucznik. Ten ogień, ten krzyk& Pójdzmy Magdaleno, może zdołamy
kogoś uratować!&
I Paulina Barnett pociągnęła za sobą swoją towarzyszkę, kierując się
wciąż śladami, między którymi zauważyła wyrazne krople krwi.
Zlady doprowadziły do Przylądka Eskimosów, ale naraz urwały się, była
tylko jakby wąska ścieżka wygładzona czymś na śniegu. Widać było
gdzieniegdzie kawałki poszarpanej odzieży, składającej się ze skór foki i
futer.
РChodzmy, chodzmy! powtarzała Paulina Barnett, której serce
uderzało gwałtownie.
Magdalena postępowała wciąż za nią. Przylądek Eskimosów był już o
pięćset kroków.
Weszły obie na wierzchołek i nie zobaczyły nikogo.
Ale ślady prowadziły ku morzu&
Paulina Barnett skierowała się na prawo i w chwili, gdy dosięgała
wybrzeża, zatrzymała ją Magdalena.
РZatrzymaj się! zawołała.
РNie, Magdaleno! nie! krzyknęła podróżniczka pójdę!
РZatrzymaj się i spojrzyj! odrzekła Magdalena, zatrzymując swą
towarzyszkÄ™.
O pięćdziesiąt kroków od przylądka stała biała olbrzymiej wielkości masa
i poruszała się, wydając głośne ryki.
Był to niedzwiedz podbiegunowy, niepospolitej wielkości. Dwie kobiety
stały nieporuszone, przyglądając mu się z nieopisaną trwogą.
Olbrzymie zwierzę chodziło w kółko, okrążając coś w rodzaju dużego
pakietu ze skór leżącego na śniegu.
Podniósł potem ów pakiet do góry, na powrót rzucił na śnieg i powąchał.
Pakiet ten można było wziąć za nieruchome ciało morsa.
Paulina Barnett i Magdalena nie wiedziały, co o tym myśleć, gdy naraz opadł
kaptur pokrywający głowę i wysunęły się z mniemanego pakietu długie
ciemnej barwy kobiece włosy.
РTo kobieta! zawołała podróżniczka, rzucając się na ratunek.
РZatrzymaj się! Niedzwiedz. On jej żadnej krzywdy nie zrobi!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]