Odnośniki
- Index
- (19) Szumski Jerzy Pan Samochodzik i ... ZĹoto InkĂłw tom 2
- Dwa wcielenia mordercy Jerzy Parfiniewicz
- Czek dla BiaĹego Gangu Jerzy Edigey
- NajpiÄkniejsze opowieĹci 20 ZbĹÄ kane serca Sandemo Margit
- spoc582eczec584stwo zdegenerowane jerzy kijewski
- Strzelczyk Jerzy Mieszko I
- Card Orson Scott PĹomieĹ serca (pdf)
- 208. Moon Modean Dar serca
- Being There Jerzy Kosinski
- Summers Ashley Ulga dla serca
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ginamrozek.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tak. Musi tu gdzieś być mój płaszcz i kapelusz.
Fiodor szybko skoczył po zapałki. Zapalił świecę. Palto księdza, wiotkie i zrudziałe
ze starości, leżało na krześle. Milcząc pomógł proboszczowi ubrać się. Przez ten
czas myślał, co powinien powiedzieć. Ale dopiero w ostatniej chwili zdobył się na
odwagę.
- Odprowadzę księdza proboszcza, dobrze? Tak ciemno teraz...
Ksiądz Siecheń skinął głową. Był już gotowy do drogi. Fiodor zdmuchnął świecę.
Wyszli.
Od razu runął na nich gwałtowny wiatr. Proboszcz nacisnął na czoło kapelusz i
postawił kołnierz. Przez chwilę szli w milczeniu. Dopiero w miejscu, w którym
ścieżka zaczynała zbiegać w dół jaru, ksiądz Siecheń przystanął. Uczynił to tak
nagle, iż Fiodor idący z tyłu ledwie zdążył zatrzymać się. Stali blisko siebie,
dotykając się nieomal piersiami.
- Chciałeś mi coś powiedzieć? - spytał proboszcz.
Upłynęła dłuższa chwila, zanim Fiodor zebrał rozpierzchnięte myśli.
- Tak - powiedział wreszcie, spuściwszy oczy. - Chciałem powiedzieć... że to, co
ksiądz proboszcz widział, to ja... to tylko ja tego chciałem, tylko ja!
- Wiem.
- I co mam teraz robić? Co mam robić, proszę księdza?
- Ona nie będzie tego pamiętać.
- Ja też nie będę pamiętać - zawołał Fiodor gorąco. - Ja także...
- Nie! - przerwał mu ksiądz - ty powinieneś pamiętać.
I po chwili spytał:
- Zrozumiałeś mnie?
2
Fiodor skinął głową.
- Tak. Będę pamiętać.
- Lepiej nie przyrzekaj. Za dużo, mój synu, przyrzekamy i sobie, i innym. Cóż z
tego? Zadowolenie, jakie daje nam chwila przyrzeczenia, często zwalnia nas od
wypełnienia przyrzeczeń. Postaraj się pamiętać, to wszystko. I tak jutro będziesz
tego pragnął mniej niż obecnie. No, a teraz - położył mu rękę na ramieniu - czas
na mnie. Wracaj już.
- Ksiądz proboszcz chce iść sam? - zdziwił się Fiodor.
- Nie zabłądzę - uśmiechnął się ksiądz Siecheń. - Nie bój się.
- Może kawałek chociaż do lasu.
- Nie - odpowiedział stanowczo.
%7łal targnął Fiodorem.
- Ksiądz proboszcz pogardza mną!
- Mój synu...
Urwał i umilkł. Jednak w głosie jego zabrzmiał tak głęboki smutek, iż Fiodor więcej
nie nalegał.
- Przepraszam - szepnął.
Ksiądz Siecheń spojrzał chłopcu w oczy.
- Chcę być sam, moje dziecko - powiedział tonem usprawiedliwienia. - I ty także
powinieneś być sam.
Fiodor długo patrzył za odchodzącym. Mrok szybko pochłonął jego sylwetkę. Dalej
jednak stał, jakby spodziewał się powrotu proboszcza. Ucichł już odgłos kroków.
Wiatr niósł szeroki szum lasu.
Powoli zawrócił Fiodor w stronę domu. Nim doszedł do ogrodzenia, poczuł przy
nogach ciepły, kudłaty łeb.
- Podrostek! - zawołał cicho.
Schylił się i objął psa ramieniem. Ten przygarnął się do niego radośnie, wspiął mu
się na piersi i szorstkim językiem lizał twarz.
- Podrostek - powtórzył Fiodor pieszczotliwie. - Stare psisko, mój stary... No,
3
chodz!
Wstał i dopiero teraz, gdy zobaczył przed sobą ciemniejący w mroku zarys chaty,
zdał sobie sprawę, że nie może wrócić do domu. Nie mógłby ani Taisie, ani
Siemionowi spojrzeć w oczy, nie było dla niego pomiędzy nimi miejsca. Stał
niezdecydowany, co ma dalej robić. Nigdy dotąd nie czuł się tak samotny. Azy
napłynęły mu do oczu. Machinalnie gładził Podrostka. Nagle pies żałośnie
zaskowytał.
- Cicho, Podrostek!
Skręcił ze ścieżki i obszedł dom od strony stodoły. Za nim ze zwieszonym łbem
powlókł się Podrostek.
W pobliżu oświetlonego okna Fiodor zatrzymał się. Cofnął się dalej w mrok.
Stamtąd, jak przez mgłę, bo szyby pokryła para, zobaczył Taisę stojącą przy łóżku
Siemiona. Mimo oddalenia twarz jej wydała mu się wyrazna i uchwytna w każdym
szczególe. Od wielu przecież miesięcy znał ją na pamięć. Zapamiętał wszystko,
co ją ożywiało, począwszy od włosów połyskujących w miękkim załamaniu,
poprzez gęsty cień rzęs, aż po usta, o których wilgotnym smaku tyle razy w
skrytości marzył.
Odetchnął głęboko. Ale zimny pęd powietrza nie chłodził rozpalonego czoła ani
warg. Fiodor odrzucił głowę do tyłu, przymknął oczy, lecz ciągle widział Taisę.
Znowu pragnął jej. Pragnął jeszcze zachłanniej niż przed chwilą, całą głodną siłą
swoich siedemnastu lat. Nie myślał, czy to dobrze, czy zle. W pewnym momencie
przypomniały mu się słowa księdza Siechenia. Posłyszał nieomal jego głos. I
uczuł przelotny, jakby śpieszący się wstyd. Nie odszedł jednak. Stał dalej,
wiedząc, że gdyby dzięki narzuconemu sobie przymusowi stracił z oczu Taisę,
cierpiałby dotkliwiej niż teraz, kiedy cierpiał patrząc.
Tymczasem Podrostek widząc, że jego pan stoi bez ruchu w jednym miejscu,
zwinął się w kłębek i swoim ciepłem grzał mu stopy. Mimo wczesnej pory noc była
tak nieprzenikniona, jaką bywa zwykle po wielu dopiero godzinach ciemności.
Wiatr przeciągał poprzez mrok niezmiennie porywisty, pełen powtarzających się
4
szumów. Daleko ostry krzyk puszczyka nawoływał.
Wtem ramiona Taisy drgnęły i głowa jej, jakby ścięta mocnym uderzeniem,
usunęła się poniżej okna. Fiodor stał jeszcze chwilę i czekał. Potem ostrożnie
przysunął się bliżej. Nic jednak nie mógł zobaczyć: szyba zaszła gęstym oparem.
Chłód stawał się coraz dokuczliwszy. Gwizdnął więc na psa i poszedł do stodoły.
Szybko zasnął.
VIII
Przeszedłszy kilkanaście kroków ksiądz Siecheń przystanął i obejrzał się za
siebie. Zrąb wzgórza i sylwetkę Fiodora zatarła już ciemność. Nie było widać i
gajówki Siemiona. Wiatr szedł teraz wyżej i całą noc zdawał się z sobą ku górze
unosić. W dole leżała czarna przepaść.
Proboszcz odetchnął z ulgą. Nareszcie był sam. Zaczął wolno schodzić. Ale
wkrótce, nim zdążył zdać sobie sprawę z nagłego wzburzenia, krok jego stał się
szybszy. Bezwiednie, jakby gnał go lęk przed nieokreśloną pogonią, począł biec.
Zapadając po kostki w rozmiękłą ziemię, a ramionami rozsuwając zagradzające
drogę świerki biegł coraz prędzej. Dopiero na dole jaru, pomiędzy mrocznym
gęstowiem, zorientował się, że zboczył ze ścieżki i zabłądził w zagajniku.
Zatrzymał się. Brakowało mu tchu, krew tętniła na skroniach, nogi drżały w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]