Odnośniki
- Index
- 061. Roberts Nora Irlandzka wróşka 03 Irlandzki buntownik
- Dr Who New Adventures 41 Zamber, by Gareth Roberts (v1.0) (pdf)
- 27. Roberts Nora Niebezpieczna miłość 02 Kuzyn z Bretanii
- Kościuszko Robert Wojownik Trzech Światów 01 Elezar
- Robert Louis Stevenson wyspa skarbow
- Heinlein, Robert A Assignment in Eternity
- Roberts Alison Wspaniała rodzina
- Arthur Robert Tajemnica Płomiennego Oka
- Nora Roberts Bezwstydna cnota
- Nora Roberts Portret Anioła
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- numervin.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
że mięśnie zamieniają mu się w węzliste bryły, a żyły prawie pękają z wysiłku. Stanął na nogi,
dzwigając niemal cały ciężar czterdziestostopowego cielska. Przez moment chwiał się na
szeroko rozstawionych stopach, wreszcie wzniósł błyszczące ostrze nad głowę.
Szabla spadła ze świstem, przecinając łuski, ciało i kręgi gada. Zamiast jednego węża były
teraz dwa, wijące się po posadzce w kurczach agonii. Conan chwiejnie opadł na bok, kręciło mu
się w głowie, krew lała się z nosa i miał mdłości. Macając wokół siebie złapał Oktawie i
potrząsnął nią, aż zadzwoniła zębami.
- Następnym razem kiedy każę ci zostać - wydyszał - to zostaniesz!
Był zbyt oszołomiony, by dosłyszeć jej odpowiedz. Chwyciwszy ją za rękę jak krnąbrne
dziecko, podszedł do drzwi, szerokim łukiem omijając wciąż drgające cielsko. Wydawało mu
się, że w oddali słychać jakieś wrzaski, ale w uszach mu jeszcze szumiało, więc nie był tego
pewny.
Pchnięciem otworzył drzwi. Jeżeli to Khosatral umieścił węża na straży magicznego
ostrza, najwidoczniej uważał to za wystarczające zabezpieczenie. Conan prawie spodziewał
się, że z otwartych drzwi wyskoczy następny potwór, lecz w przymglonym świetle ujrzał
jedynie dziwny zarys łuskowatego sklepienia, matowy blask złotego postumentu i
półksiężyco wate ostrze lśniące na kamieniach.
Porwał je z westchnieniem ulgi, po czym nie tracąc czasu na oglądanie grobowca, odwrócił
się i pomknął do odległego wyjścia, które, jak przypuszczał, prowadziło na zewnątrz. Miał
rację. Kilka minut pózniej wyszedł na cichą ulicę, pół niosąc, pół ciągnąc swoją towarzyszkę.
Nie widzieli nikogo, chociaż za zachodnim murem rozlegały się wrzaski i jęki, na nowo
napełniając Oktawie przerażeniem. Conan poprowadził ją do południowej bramy i bez trudu
odnalazł kamienne schody na szczyt muru. Z wielkiej sali zabrał gruby sznur i teraz, dotarłszy
na górę, skręcił mocną pętlą talię dziewczyny i opuścił ją na ziemię. Następnie, przywiązawszy
jeden koniec liny do muru, zręcznie się po niej ześliznął. Z wyspy mogli uciec tylko jedną drogą
- schodami na zachodnim brzegu. Ruszyli w tym kierunku, omijajÄ…c z daleka miejsce, skÄ…d
dobiegały krzyki i odgłosy straszliwych ciosów.
Oktawia czuła kryjące się w gęstwinie zagrożenie. Oddychała ciężko i trzymała się blisko
swego opiekuna. Jednak w puszczy panował spokój. Nie dostrzegli śladu niebezpieczeństwa.
Dopóki nie wyszli na otwartą przestrzeń i nie zobaczyli stojącego na nadbrzeżnych skałach
człowieka.
Johungir Aga uniknął losu swych wojowników, których stalowy olbrzym rozszarpał na
strzępy, wypadłszy nagle z for tecy.
Kiedy zobaczył, jak miecze jego łuczników łamią się na ciele demona o ludzkiej postaci,
zrozumiał, że ich przeciwnik nie jest człowiekiem i umknął kryjąc się w gąszczu, dopóki
odgłosy rzezi nie ucichły. Pózniej podkradł się do schodów, lecz... jego załoga nie czekała na
niego.
Słysząc dzikie wrzaski mordowanych towarzyszy, a pózniej widząc na brzegu
zbroczonego krwiÄ… potwora, wymachujÄ…cego groznie gigantycznymi ramionami, nie czekali
długo. Kiedy Johungir dotarł do schodów, właśnie znikali w trzcinach po drugiej stronie
przesmyku. Khosatral odszedł - wrócił do miasta albo przetrząsał puszczę w poszukiwaniu
zbiegów.
Johungir właśnie przygotowywał się, by zejść po schodach i odpłynąć łodzią Conana, gdy
zobaczył Conana wychodzącego z dżungli. Wstrząsające wydarzenia, które zmroziły mu krew
w żyłach i niemal odebrały zmysły, nie zmieniły zamiarów Johungira co do wodza kozaków.
Widok człowieka, którego chciał zabić, napełnił go zadowoleniem. Trochę zdziwiło go
pojawienie się dziewczyny, ale nie tracił czasu na rozmyślania. Podniósł łuk, napiął cięciwę i
wypuścił strzałę. Conan uskoczył i pocisk utkwił w pniu drzewa.
- Psie! - zaśmiał się barbarzyńca. - Nie zdołasz mnie trafić! Nie urodziłem się po to, by
umrzeć od hyrkańskiej stali! Spróbuj jeszcze raz, turańska świnio!
Johungir nie próbował - to była jego ostatnia strzała. Dobył szabli i runął na wroga, ufając
swemu spiczastemu hełmowi i kolczudze o drobnych oczkach. Conan spotkał go wpół drogi, tnąc
zajadle. Zakrzywione ostrza starły się z brzękiem, odskakując, zataczając lśniące łuki, sypiąc
skry. Obserwująca to Oktawia nie zauważyła ciosu; usłyszała tylko głuchy odgłos uderzenia i
zobaczyła, jak Johungir pada oblany krwią z rozrąbanego boku, gdzie cymmeriańska stal
przecięła kolczugę i kręgosłup.
Jednak to nie na widok śmierci swego dawnego pana z gardła dziewczyny wydarł się
przeszywający okrzyk. Z trzaskiem łamanych gałęzi z dżungli wynurzył się Khosatral Khol.
Oktawia nie była w stanie uciekać - krzyknęła tylko przerazliwie, kolana się pod nią ugięły i
opadła na murawę.
Stojący nad ciałem Agi Conan nie zamierzał uciekać. Przerzucił okrwawioną szablę do
lewej ręki i wyjął wielki, zakrzywiony nóż Yuetshów. Olbrzym zmierzał ku niemu wyciągając
potężne ramiona, lecz gdy promień słońca zalśnił jasno na ostrzu, cofnął się gwałtownie. Conan
jednak nie zadowolił się tym. Runął na niego wywijając magiczną bronią. Pod jego ciosem
ciemny metal ciała Khosatrala poddawał się jak kark wołu pod ciosem topora. Z głębokiej rany
trysnęła ciemna posoka i olbrzym krzyknął głosem przypominającym żałobne bicie dzwonu.
Straszliwe ramiona opadły z impetem, lecz Conan był szybszy od turańskich łuczników, którzy
zginęli pod ich ciosami. Uchylił się, uderzył ponownie i jeszcze raz, Khosatral zachwiał się i
zatoczył w tył; jego krzyki były nie do zniesienia. Wydawało się, że żelazo obdarzone ludzką
mową rzęzi i wyje pod ciosami. W następnej chwili gigant chwiejnie pobiegł w gąszcz;
potykając się, łamiąc drzewa i tratując krzaki. A jednak, mimo że Conan pędził za nim z
szybkością podwojoną przez wściekłość, zanim dopadł wroga, już majaczyły przed nimi mury i
wieże Dagonii.
Khosatral odwrócił się ponownie, młócąc rozpaczliwie ramionami, lecz nie zdołał
powstrzymać rozjuszonego przeciwnika. Jak pantera atakująca łosia, Conan zanurkował pod
opadające ramiona i wbił zakrzywione ostrze po rękojeść w miejsce, gdzie u człowieka
znajduje siÄ™ serce.
Khosatral zatoczył się i upadł. Stojąc miał jeszcze ludzką postać, ale na ziemię padł już
jako nie-człowiek. Tam, gdzie przedtem była twarz o ludzkich rysach, nie było nic; metal topił
się i zmieniał...
Conan, którego nie przerażał żywy Khosatral Khol, z odrazą odskoczył od martwego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]