Odnośniki
- Index
- 061. Roberts Nora Irlandzka wróşka 03 Irlandzki buntownik
- Dr Who New Adventures 41 Zamber, by Gareth Roberts (v1.0) (pdf)
- 27. Roberts Nora Niebezpieczna miłość 02 Kuzyn z Bretanii
- Kościuszko Robert Wojownik Trzech Światów 01 Elezar
- Robert Louis Stevenson wyspa skarbow
- Heinlein, Robert A Assignment in Eternity
- Roberts Alison Wspaniała rodzina
- Arthur Robert Tajemnica Płomiennego Oka
- Nora Roberts Bezwstydna cnota
- Nora Roberts Portret Anioła
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- staniec.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sufit zaczął pękać, a podłoga chwiała się niczym okręt na wzburzonym morzu. Z trudem utrzymując
równowagę, Conan dopadł ołtarza, położonego niebezpiecznie blisko wciąż płonącego i drgającego
w mękach śmierci boga demonów. Szybko uwolnił Velitę z więzów.
Dobrze, że straciła przytomność, pomyślał. Zarzucił sobie nagą dziewczynę na ramię i puścił
się biegiem. Gdy dotarł do drzwi, sufit zawalił się z trzaskiem, wzbijając tumany pyłu. Góra drżała
coraz bardziej i zdawała się zapadać. Przyspieszył kroku.
W zamku panował obłęd. Kolumny trzaskały, wieże waliły się, w murach otwierały się szerokie
pęknięcia, a w tym chaosie miotali się S tarra i zabijali wszystko, co się poruszało, nawet siebie
nawzajem.
Olbrzymi barbarzyńca pędził ku bramie, szeroką klingą zmiatając z drogi każdego, kto próbował go
zatrzymać. Wieża Amanara, wciąż buchając różnobarwnymi płomieniami,
przewróciła się na bok i rozpadła na tysiące czarnych odłamków. Ziemia wygięła się niczym upiorny
koń. Conan niepowstrzymanie parł do bramy.
Wrota były otwarte. Gdy dobiegał do wyjścia, z ciągle nieprzytomną tancerką na ramieniu, drzwi
wartowni otworzyły się z hukiem i wypadł z nich Haranides z szablą w dłoni, krwią na twarzy i
obłędem w oczach, a za nim niespełna dziesięciu ludzi w zamoriańskich zbrojach.
Utrzymałem wieżę przez jakiś czas powiedział, przekrzykując wrzawę bitwy i huk walących
się murów. A potem zaczęło się to piekło. Dobrze chociaż, że gady są zajęte wzajemnym
wyrzynaniem się i nie zwracają na nas uwagi. Co im się stało?
Nie teraz! ryknął Conan przez ramię. Znikamy, zanim pochłonie nas ta góra!
Był już najwyższy czas. Gdy zbiegli ze wzgórza, wieża przy bramie zmieniła się w kupę gruzów.
Dno doliny było krwawym pobojowiskiem. Dokoła rozlegały się rzężenia i krzyki
konających. Ziemia była gęsto usłana poległymi S tarra i Kezankijczykami, tu i ówdzie widziało się
też martwych bandytów. Grzmot drgającej góry mieszał się z okrzykami tych, którzy uciekali z
walącego się zamku, by tutaj dalej walczyć między sobą.
Hordo siedział obok czerwonego namiotu Kareli, jakby nic się nie stało. Cymmeryjczyk podszedł do
niego z Velitą na ramieniu. Obok stanął Haranides, który zostawił nieco w tyle swoich ludzi. Z
okalających ich gór spadały lawiny kamieni. Przynajmniej, pomyślał Conan, wreszcie odczepi się
ode mnie krzyk tego przeklętego bóstwa.
Znalazłeś ją, Hordo? zapytał tak cicho, jak na to pozwalał panujący hałas. Jak na trzęsienie
ziemi, znajdowali się we względnie bezpiecznym miejscu, gdzie nie groziło im zasypanie
kamieniami.
Nie ma jej odparł cyklop głucho. Może nie żyje. Nie wiem.
Będziesz jej dalej szukał? Jednooki brodacz pokręcił głową.
Tu? Mógłbym to robić latami, sto razy przejść po niej i nie znalezć. Pojadę do Turanu i najmę się
do ochrony karawan, chyba że znalazłbym jakąś sympatyczną wdowę, do tego właścicielkę oberży.
Chodz, Conanie. Co prawda mam w kieszeni dwa miedziaki, ale możemy sprzedać tę panienkę. Na
trochÄ™ nam to starczy.
Nie ma mowy odparł barbarzyńca. Obiecałem, że ją uwolnię, i zrobię to.
Dziwna przysięga powiedział Haranides. Ale z ciebie w ogóle dziwny człowiek i pewnie
za to cię lubię. Słuchaj, bez tancerek, bez medalionów i do tego bez żołnierzy nie mam po co wracać
do Shadizar, więc chyba też dam nogę do Turanu. Resaro i jeszcze paru innych, którzy uszli z tego z
życiem, pójdą ze mną. Yildiz chce stworzyć światowe mocarstwo i werbuje najemników. Hmm&
chciałem, żebyś przyłączył się do nas.
Bez sensu roześmiał się Conan. Nie jestem ani żołnierzem, ani strażnikiem
karawan, ani tym bardziej oberżystą. Jestem po prostu złodziejem.
Obejrzał się za siebie. Połowa czarnego zamku z hukiem zwaliła się w przepaść. Ziemia przestawała
drżeć. Można już było spokojnie stać i bez specjalnych trudności chodzić.
A jako złodziej uważam ciągnął że warto byłoby ukraść parę koni, zanim
Kezankijczycy zdecydują się wrócić.
Wspomnienie górali skłoniło ich do pośpiechu. Pożegnali się i ruszyli w drogę.
EPILOG
Conan wjechał na pagórek, gdzie na własnym koniu siedziała Velita, i przyglądał się karawanie,
która zbierała się do dalszej drogi do Sultanapury.
To o tej karawanie mówiła Czerwona Sokolica. Była bardzo duża, bo jej uczestnicy wiele słyszeli o
zagładzie swych poprzedników i dlatego wyruszyli tak liczną grupą z silną eskortą.
Karawana ciągnęła się jak okiem sięgnąć wzdłuż krętej drogi ku przełęczy. Conan był
pewien, że tym razem dotrze do celu.
Wszystko załatwione zwrócił się do Velity, spowitej od stóp do głów w biały len. Tak odziana
nie tylko lepiej zniesie palące promienie słońca, ale i uniknie wielu innych niebezpieczeństw, gdyż w
nieforemnej szacie z przysłaniającym twarz kapturem jej piękność nie będzie się tak rzucała w oczy.
Dopłaciłem przywódcy karawany dwie sztuki złota, żeby czuwał nad twoim bezpieczeństwem. I
wytłumaczyłem mu, że lepiej dla niego będzie, jeśli nic ci się nie stanie.
Jednego nie rozumiem spojrzała na niego. Skąd wziąłeś pieniądze na opłacenie mojej
podróży? Sama słyszałam, jak mówiłeś do tego jednookiego, że nie masz ani grosza.
Zabrałem to z komnaty Amanara. Wcisnął jej sakiewkę do ręki. Zostało tu jeszcze
dziewiętnaście sztuk złota. Co do Hordo, nie okłamałem go, bo od początku uważałem to złoto za
twoją własność. Nie mogłem im powiedzieć, że mam tyle pieniędzy przy sobie, bo za bardzo ich
lubię, żeby móc ich zabijać, a za bardzo lubię ciebie, żeby dzielić się z nimi twoim złotem.
Dziwny z ciebie człowiek, Conanie z Cymmerii powiedziała miękko. Wychyliła się z siodła i
przycisnęła wargi do jego ust. Wstrzymała oddech i czekała.
Młody barbarzyńca kantem dłoni uderzył jej konia po zadzie.
Powodzenia, Velito! zawołał za nią, gdy zbliżyła się do karawany.
Cóż ze mnie za osioł, pomyślał, kierując się ku drodze prowadzącej na zachód, z
Kezankianu do Zamory. Zostało mu parę miedziaków akurat na dwa dzbany kwaśnego wina u
Abuletesa.
Conan!
Zdumiony, zawrócił. Głos dobiegał od strony kolumny niewolników. Do karawany należało kilka
grup, które w normalnych warunkach tworzyłyby osobne konwoje, ale teraz się połączyły, by uniknąć
losu kilku poprzednich. Podjechał bliżej i wybuchnął śmiechem.
Handlarz podzielił swój towar według płci, żeby oszczędzić sobie zbędnych komplikacji.
Nagie kobiety, skute łańcuchem za szyje, klęczały na piasku w skąpym cieniu długiego pasa białego
płótna. A w środku tego szeregu klęczała& Karela!
Zatrzymał się przy niej. Zerwała się, aż zadrżał jej lekko przypalony słońcem biust.
Wykup mnie, Conan. Wykup mnie, to wrócimy i wezmiemy, co tylko będzie trzeba ze skarbów
Amanara. Kezankijczycy na pewno już odeszli, a wątpię, żeby zabrali choć jedną tysięczną jego
złota.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]