Odnośniki
- Index
- Tadeusz Dołęga Mostowicz Bracia Dalcz i S ka tom I
- Borowski_Tadeusz_Wybor_opowiadan
- Florianowicz_Dominik_ _Niebezpieczna_gra
- Koontz R. Dean Maz
- Burroughs, Edgar Rice Tarzan 03 The Beasts of Tarzan
- Grobowy_zmys_ _Harper_Connelly_tom_1_ _Harris_Charlaine
- 07 McGinnis Alan Loy Sztuka motywacji
- Jules Verne 20,000 Leagues Under The Sea
- William Gibson Burning Chrome
- Cartland Barbara Znak miśÂ‚ośÂ›ci(1)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ginamrozek.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pod pana literackim urokiem. W mojej poezji są pańskie wpływy. Dyrekcja departamentu
stawia mi nawet zarzut, że inspiruję się pana twórczością. Ja pana kocham. Nie mogę żyć
bez pana.
Pijacy obserwowali mnie nieprzychylnie. Postronnym mogło się wydawać, że maltretuję
nieletniego.
- Wstawaj, kutasie starogardzki. I przepadnij mi z oczu.
Podniósł się z chodnika, wycierając nos i oczy.
- Ja dziś przeżyłem szok - powiedział płaczliwie. -Niech pan daruje. Zaczynam nowe życie. Po
obiedzie wymówiłem pracę w departamencie. Jestem taki sam człowiek jak pan.
Zacisnąłem pięść i postąpiłem krok w jego stronę, a on osłonił się brudnymi rękami.
- Te, fetniak, zostaw małego! - krzyknął manifestant podnosząc kij od transparentu.
- Dobra - powiedziałem. - Daj bańkę i chodu.
- Ja będę nosił za panem - rozszlochał się Tadzio. Zerknąłem w stronę obudzonych pijaczków.
Wstawali chwiejnie na nogi.
181
- Jak dobrze, że pana spotkałem. To był przełom. W moim życiu i w mojej twórczości. Pan
111
uratował człowieka. Czy może być ważniejsza sprawa na tym świecie?
- Zamknij mordę i chodzmy stąd, bo nam dołożą - warknąłem.
Ruszyłem w Nowy Zwiat, a czterdziestolatek Tadzio za mną. Trzezwiejący opornie
demonstranci odprowadzali nas podejrzliwym, niełaskawym wzrokiem.
- Tyle lat zmarnowanych - biadał Tadzio z tyłu. -Tak, zgrzeszyłem, nie będę się zapierał. A nasi
klasycy współcześni nie grzeszą? Niech pan patrzy, proszę. -Złapał mnie za rękę i
pociÄ…gnÄ…Å‚ do witryny sklepu z pasmanteriÄ….
A tam, wśród haseł stał rozstrojony telewizor. Nie na tyle jednak popsuty, żeby nie można było
obejrzeć kolejnego wydarzenia ze zjazdu. Oto hołd składali obu sekretarzom prezesi
związków artystycznych. Prezes plastyków ubrany był w dziewiętnastowieczny fartuch,
ogromny aksamitny beret, w ręku trzymał paletę i pędzel. Drugi, w białym giezle, niósł
ogromne gęsie pióro oraz rulon papieru. Trzeci, w todze rzymskiej, trzymał przed obliczem
grecką maskę. Czwarty, z wieńcem na czole, szczypał struny liry. Ale jeden z nich był w
cywilu, nie posiadał symbolicznego rekwizytu, wszakże tak samo jak pozostali klęknął na
jedno kolano przed sekretarzami. Zaintrygował mnie ten cywilny prezes, nagle zachciało mi
się za wszelką cenę dowiedzieć, kogo on reprezentuje. Tadzio pewnie wiedział, ale nie
wypadało zapytać.
- Widzi pan, im to można? Wszystko mają. Gotówkę, piękne kobiety, sławę w kraju i za
granicą, a uklękli przed tymi cepami. To co pan chce ode mnie?
- Tadziu, jesteÅ› obrzydliwy - westchnÄ…Å‚em.
- A czy to moja wina? Ja chciałbym wyglądać jak pan. I co mogę zrobić, jeśli Pan Bóg miał
inny zamiar. Chrząknąłem, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
182
- Oddaj bańkę - rzekłem wreszcie.
- To ja siÄ™ zabijÄ™.
- Możesz iść ze mną, jeśli chcesz, ale oddaj bańkę.
- Pan mnÄ… gardzi?
Rzuciłem się w jego stronę, a on uskoczył przytomnie.
- Oddaj kanister, sukinsynu! Nagle obraził się i podał mi bańkę z rękojeścią mokrą od jego
parszywego potu.
- Myśli pan, że ja nic nie wiem - rzekł dwuznacznym tonem.
Pod Paradyzem było pusto. Arabowie już w środku macali nasze dziewczęta w rytm
orientalnych melodii. Zatrzymałem się przed kryształowymi drzwiami, w których kiedyś wybito
kryształowe szyby. Na lekkim przedwieczornym wietrze huśtała się tekturka z napisem:
Wszystkie miejsca zajęte .
- Pan wie - odezwał się pojednawczo czterdziestoletni Tadzio. - Arabowi to wystarczy dotknąć
nogi białej kobiety i już się spuszcza.
- Teraz będziesz mi tu jakieś świństwa opowiadał? - wrzasnąłem.
- To prawda, szczera prawda. Niech pan zapyta panienek.
Poszedłem w stronę ronda. Gmach partii leżał sennie na wielkiej kamiennej platformie. Stare,
zmęczone zwierzę z oślepłymi oczami. Lekki dreszcz przeleciał mi po plecach, bo znowu
112
przypomniałem sobie tajny bankiet dla najwyższego kierownictwa oznaczony kryptonimem:
TBDNK. Czy moi druhowie w alkoholu zdążą zatrzeć ślady? A mój rachunek? Zapomniałem
uregulować należność za ragout. Trudno, może utonął w ogólnych szkodach.
Na rondzie drzemał pusty tramwaj. Wszyscy pasażerowie otoczyli motorniczego, który stał
obok wehikułu i opędzał się przed natręctwem podróżnych.
- Powiedziałem, że nie pojadę, to nie pojadę.
183
- Ależ, panie złociutki, co się stało?
- Po prostu mi się odechciało i już. Idę do domu.
- Panie mechaniku, przecież pan ma teraz krótszą trasę. Tylko do mostu Poniatowskiego,
który się zawalił.
- Krótszą trasę też chromolę.
- O rany, człowieku, bądz pan człowiekiem.
- A ja nie chcę i nie będę się tłumaczył. Proszę się rozstąpić.
- Kochany, jadÄ™ do chorej matki z obiadem.
- A co to mnie obchodzi?
- Mam ćwiartkę salcesonu. Chce pan?
- A idzże pan. Mnie szkodzi. Mnie wszystko szkodzi, mówię wam jak ludziom. Dajcie przejść.
- BÅ‚agamy, bÄ…dz pan Polakiem.
- Polakiem, pierwszym kandydatem? - spytał tramwajarz.
Zrobiło się raptem cicho. Ktoś zakaszlał, ktoś inny odchrząknął. Jakieś dziecko zaczęło
płakać.
- Och, kurdebalans - westchnął motorniczy. - Ja mam miękkie serce. Zawiozę, ale tylko na
plac Narutowicza, a potem szlus. Wsiadajcie, Polacy.
Skoczyliśmy żywo do zrujnowanych wnętrz. Słyszałem za sobą zdyszanego Tadzia. Tramwaj
zadzwonił wściekle i popłynęliśmy zgrzytliwie pod zachodzące słońce.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]