Odnośniki
- Index
- Roberts Alison WspaniaśÂa rodzina
- śąóśÂy pies
- GRE Power Vocabulary
- Diana Palmer SśÂodka niewola
- Moore Ulysses Lodowa kraina
- Skrzydełka pikantne KFC
- Komentarz praktyczny do Nowego Testamentu EWANGELIA WEDśÂUG śÂWIćÂĂÂTEGO JANA
- 262. Monroe Lucy Córka króla
- D067. Greene Jennifer Jak za dawnych lat
- D. Papineau Thinking about Consciousness
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- numervin.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Du\a, silna ręka uniosła się i zaczęła masować potę\ny kark.
Kark, który bez trudu nosił zawsze na sobie wszystkie cię\ary
tego świata.
- Mitch?
Casey wstrzymała oddech. Jeszcze nie mogła uwierzyć w
to, co mówiło jej serce.
Mę\czyzna ukląkł i sięgnął do kieszeni. Casey uniosła
broń.
W jego palcach błysnął mały, srebrny krą\ek.
- Mitch!
Próbował wstać, ale zachwiał się i wpadł w jej ramiona.
Przytuliła go z całej siły i dopiero po chwili dotarł do niej jego
stłumiony jęk. Trzymał ją mocno, ale odsunęła go od siebie,
wściekła, \e dopiero teraz zauwa\yła krew w kąciku jego ust i
zadrapania na jego rękach.
A tak\e nó\ tkwiący między jego \ebrami.
- O Bo\e!
Odciągnęła go od ciała Emmetta, ale kiedy próbowała go
poło\yć, zaprotestował.
- Mitch, do cholery, przecie\ wbito ci w plecy nó\. -
Casey wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i chciała przyło\yć ją
do rany, ale na widok tkwiącego w niej głęboko ostrza,
zawahała się. - Co mam zrobić? Wyciągnąć go?
Mitch chwycił ją za rękę.
- Nie jest tak zle. - Dr\ącymi palcami pogładził ją po
policzku. - Ty te\ jesteś ranna. Musimy zabrać cię do lekarza.
Patrzył na nią z taką troską i czułością, \e poczuła
napływające jej do oczu łzy.
- Potem mi wszystko opowiesz, księ\niczko. Ale
najpierw...
Nie wiedziała, czy jest wściekły, zły czy te\ mo\e, mimo
tego, jak potraktowała go w domku nad jeziorem, szczęśliwy,
\e znów ją widzi.
- Co?
Kiedy ją pocałował, poczuła zawrót głowy.
Odpowiedziała mu z całą miłością, jaką miała dla niego w
swoim sercu. Potem chwycił ją za ramiona i zachwiał się.
- Mitch?
- A teraz...
- Mitch! - krzyknęła przera\ona, kiedy zrozumiała, co się
dzieje.
- Wyjmij mi z kieszeni radiotelefon i ściągnij tu Joego.
Chyba... Chyba zaraz... zemdleję.
Potę\ne ciało Mitcha Taylora osunęło się na Casey i
pociągnęło ją na podłogę.
ROZDZIAA TRZYNASTY
- Panie Taylor! Jeśli nie będzie pan siedział spokojnie,
pozrywa pan szwy. Chciał pan się przebrać, więc proszę mi
pozwolić...
Mitch zmarszczył brwi i spojrzał na zegar. Cholera,
minęły ponad dwadzieścia cztery godziny, odkąd po raz
ostatni widział Casey! Czy nic jej nie jest? Zastrzelił Rainesa
wcześniej, prawda? Nie zemdlał i nie zostawił jej samej z
człowiekiem, który zamierzał ją zabić.
Prawda?
Pielęgniarka, która miała dy\ur, powiedziała mu tylko, \e
Casey te\ przyjęto do tego szpitala. Mo\e ten frustrujący brak
szczegółów to sposób, by oszczędzić mu stresu. Stracił du\o
krwi. Los jednak tak pokierował ostrzem no\a Emmetta, \e
ten szaleniec uszkodził mu tylko mięśnie, oszczędzając
wewnętrzne organy.
Czy Casey te\ miała tyle szczęścia?
Pielęgniarka pociągnęła go za ramię i kazała wstać.
Poddał się, ale z wyrazną niechęcią. Podtrzymywała go, kiedy
wciągał spodnie od pi\amy, a potem odepchnęła jego palce,
kiedy niezgrabnie próbował zawiązać pasek na opatrunku z
wystającą z ramienia igłą do kroplówki i sączkiem. Potem
równie zdecydowanie zmusiła go do poło\enia się do łó\ka.
A\ jęknął. Z bólu i ze złości. Ta pielęgniarka mogłaby
rządzić całą komendą. I to zupełnie samodzielnie.
- No, w porządku. - Przykryła go porządnie i przysunęła
tacę. - Ma pan szczęście. Lekarz powiedział, \e nie musi pan
ju\ przyjmować pokarmu w płynie. Smacznego - dodała,
odkrywając talerz.
Mitch zobaczył płatki na mleku, sok i jajecznicę. Nie był
to wprawdzie pokarm w płynie, ale prawdziwym, męskim
jedzeniem te\ by tego nie nazwał. Z drugiej strony nie
przypuszczał, by ucisk, jaki czuł w \ołądku, był wynikiem
odniesionych obra\eń czy głodu.
Obdarzył pielęgniarkę i anioła stró\a w jednej osobie
najpiękniejszym ze swych uroczych, zniewalających
uśmiechów.
- Na pewno nikt o mnie nie pytał?
Kobieta skrzy\owała ręce na piersi i pokręciła głową.
- Nie. Ale paru dziennikarzy chętnie by się z panem
spotkało nawet w tej chwili.
Mitch a\ zacisnął zęby.
- A co z kobietą, która przyjechała tu ze mną?
- Panie Taylor, w tej karetce był tylko pan. Natychmiast
zabrano pana na salę operacyjną i pozszywano.
- A ta blondynka? - warknął tracący ju\ cierpliwość
Mitch. Ta, która skradła mi serce? - Wysoka. Zbudowana... -
Lewą ręką nakreślił w powietrzu idealne kształty Casey, a
potem zacisnął ją w pięść. - Nazywa się Cassandra Maynard.
Była ze mną w czasie napadu. Muszę ją zobaczyć.
- A my ci nie wystarczymy?
Otworzyły się drzwi, ale Mitch natychmiast stracił
nadzieję, kiedy stanęli w nich Joe i Ginny. Przyjaciel wyglądał
tak, jakby przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny \ywił się
tylko kawą. Ginny te\ niewiele lepiej się prezentowała.
Nie podzielił się z nimi swoim rozczarowaniem. Patrzył
na nich uwa\nie i z wyrazną wdzięcznością.
- Jak leci?
Joe uśmiechnął się.
- Pod moimi rządami całkiem niezle. Ty jeszcze przez
jakiś czas będziesz nie do u\ytku, prawda?
Mitch wyciągnął rękę i uśmiechnął się. Rozumiał
\artobliwą pyszałkowatość Joego i kryjącą się za nią troskę o
szefa. Uścisk Joego był pewny i silny. Mitch wiedział, \e
komenda jest w dobrych rękach.
- Co z Merlem?
- Zmyłem mu porządnie głowę, \e wyjawił komisarzowi
kryjówkę Casey.
Mimo \e ta niedyskrecja była przyczyną niebezpiecznego
splotu wydarzeń, Mitch nie zmienił swego stosunku do
młodego policjanta.
- Młodzieńczy błąd. Wyobra\am sobie, jak stary na niego
naciskał. Myślisz, \e mógłby zajrzeć do tego swojego
komputera i wyśledzić, gdzie jest teraz Casey?
Ginny i Joe wymienili uśmiechy.
- Nie widziałeś jej? - spytała Ginny.
- Nie mogę nawet dowiedzieć się niczego na temat jej
stanu. - Mitch zastanawiał się nawet, czy nie wyrwać sobie z
\yły tej kroplówki i samemu nie przeszukać całego szpitala.
- Przywiezliście ją do tego szpitala, prawda? Była ranna.
Siniaki, rana na twarzy. Nie wiem, co jeszcze...
- Sama wsadziłam ją do karetki - powiedziała Ginny.
- Zaraz potem, gdy zatrzymałam Iris Webster i odebrałam
jej dwadzieścia pięć tysięcy. Czeka ją surowy wyrok za
współuczestnictwo. Kryła komisarza od lat. Mitch kiwnął
głową.
- Casey się tego domyślała. A komisarz?
- Zginął. Razem z Rainesem.
- A McDonaldowie? Ich wnuczka? Nikt więcej nie
ucierpiał?
- Wszyscy są cali i zdrowi - roześmiał się Joe. -
Znajdziesz to w moim raporcie, staruszku. Ja z kolei chętnie
przeczytam twój.
- Nie będę niczego pisał, dopóki nie dowiem się, co z
Casey. Czy coś powa\nego jej się stało? Czy dlatego nikt nie
chce mi nic powiedzieć?
- Nie miałem czasu, \eby się z nią zobaczyć. Pisałem
raporty i walczyłem z dziennikarzami.
- Do jasnej cholery, Joe! Pielęgniarka dotknęła jego
ramienia.
- Proszę się uspokoić, panie Taylor. Ciśnienie się panu
podniesie albo zerwie pan szwy.
Tępy ból w boku nie był nawet w połowie tak dokuczliwy
jak niepewność w jego sercu.
- Na miłość boską, kobieto! Jeśli nie przestanie mnie pani
strofować i nie powie...
- Grozbami nic pan nie osiągnie. Mitch miał ochotę ją
udusić.
- Widzę, \e jak zwykle czarujesz damy, kuzynie.
Ktoś zastukał we framugę otwartych drzwi i na dzwięk
głosu Bretta Mitch opadł na poduszki. Kuzynowi towarzyszył
jego wuj i ciotka. Martha od razu podbiegła do łó\ka.
Pocałowała go w policzek i dotknęła czoła, jakby znów był
dziesięciolatkiem i chciała mu sprawdzić temperaturę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]