Odnośniki
- Index
- 040. Woods Sherryl Burzliwe Ĺźycie Patsy Gresham
- Chris Manby Sekretne Ĺźycie Lizzie Jordan
- Dr Who New Adventures 41 Zamber, by Gareth Roberts (v1.0) (pdf)
- Kościuszko Robert Wojownik Trzech Światów 01 Elezar
- Robert Louis Stevenson wyspa skarbow
- Heinlein, Robert A Assignment in Eternity
- Roberts Alison Wspaniała rodzina
- Arthur Robert Tajemnica Płomiennego Oka
- Howard, Robert E Conan el Cimmerio
- C Jordan Robert Conan niezwyciężony
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ginamrozek.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ktaklu, Jo zabierała Gerry'ego do klatki na arenie. Kiedy nabrał trochę wprawy, oprócz
Merlina zaczęła wprowadzać także inne lwy. W pierwszym tygodniu sierpnia pracowali już z
całą dwunastką.
Poza nimi w namiocie cyrkowym trenowała tylko grupa woltyżerów, którzy na
pierwszej arenie ćwiczyli swój numer. Tętent kopyt rozbrzmiewał głucho na podłożu z
mielonej kory. Jo przyglądała się bacznie, jak Gerry ćwiczy z kotami piramidę. Na jego
komendę Lazarus wspiął się na szeroką, wygiętą w kształcie łuku drabinkę. Dwa razy
zatrzymywał się i dwa razy Gerry musiał powtarzać polecenie.
- Dobrze - oceniła Jo, kiedy wreszcie piramida była gotowa.
- Nie chciał wejść - zaczął narzekać Gerry, ale przerwała mu ostro.
- Nie powinieneś tak się spieszyć. Każ im zejść - wydała polecenie. - Pilnuj, żeby
wracały na miejsce we właściwej kolejności.
Kiedy koty już zajęły swoje miejsca, ponownie stanęła obok Gerry'ego.
- Zanim je wypuścimy, każdy ma zrobić stójkę. Jeden po drugim lwy przysiadały na
zadach i przednimi łapami machały w powietrzu. Upał stawał się nie do zniesienia. Jo tęsknie
pomyślała o chłodnym prysznicu i świeżej bieliznie. Kiedy podeszli z Gerrym do Hamleta,
lew zignorował komendę z buntowniczym warknięciem.
Złośliwe bydlę, pomyślała Jo z roztargnieniem, czekając, aż Gerry powtórzy komendę.
Zrobił to, lecz jednocześnie posunął się do przodu, żeby dodać swoim słowom większej
mocy.
- Nie, nie tak blisko! - ostrzegła go szybko. Jeszcze nie skończyła mówić, a już
dostrzegła zmianę w zachowaniu Hamleta.
Instynktownie zrobiła krok do przodu, odpychając Gerry'ego i zasłaniając go sobą. I
wtedy Hamlet machnął łapą. Kiedy pazury rozrywały skórę, przez moment miała wrażenie, że
do jej ramienia przytknięto rozpalone żelazo. Zwróciła się twarzą do kota, trzymając mocno
rękę Gerry'ego. Stali już poza zasięgiem łap Hamleta.
- Nie uciekaj - poleciła, czując, że chłopaka ogarnia panika. Ramię ją paliło, rana
mocno krwawiła. Szybkim ruchem wyjęła bat z bezwładnej dłoni Gerry'ego i trzymając go w
lewej ręce, strzeliła mocno. Jeśli Hamlet zbuntuje się i zaatakuje, nie będą mieli szans.
Pozostałe lwy na pewno się przyłączą do buntu i nim ktokolwiek zdąży coś zrobić, będzie po
wszystkim. Już teraz widziała, że Abra poruszyła się niespokojnie i odsłoniła zęby.
- Otwórzcie pochylnię - zawołała. Jej głos był chłodny i opanowany. - Cofaj się w
kierunku wyjścia bezpieczeństwa - poinstruowała Gerry'ego, dając jednocześnie lwom sygnał
do opuszczenia areny. - Muszę wypuszczać je pojedynczo. Idz wolno, a kiedy powiem, żebyś
się zatrzymał, masz stanąć nieruchomo. Zrozumiałeś?
Usłyszała, jak przełyka ślinę. Patrzyła, jak lwy zeskakują ze słupków i znikają w
tunelu.
- Dopadł cię... Bardzo mocno? - szept Gerry'ego był ledwo dosłyszalny i nabrzmiały
strachem.
- Powiedziałam, cofaj się. - Połowa kotów już wyszła, ale Hamlet nie spuszczał z niej
oczu. Nie było czasu do stracenia. Słyszała krzyki poza klatką, ale wyłączyła się i całą uwagę
skupiła na lwie. - Ruszaj - powtórzyła. - Rób, co ci mówię.
Znów przełknął ślinę i zaczął się cofać. Sekundy wlokły się nieznośnie długo, ale
wreszcie usłyszała szczęk drzwi do przedsionka. Nadeszła kolej na Hamleta, ale lew nie
ruszył się ze swojego miejsca. Teraz była z nim sama. Czuła upał, woń nieposkromionej
natury i zapach własnej krwi. Ręka sztywniała z bólu. Gdy Jo zaczęła się cofać, Hamlet
natychmiast sprężył się do skoku, więc znów stanęła nieruchomo.
- Wyjdz - rozkazała ostrym tonem. - Wyjdz, Hamlet.
- Kot nie spuszczał z niej oczu. Poczuła, jak strużka potu spływa jej między łopatkami.
Nagle przed oczami stanął jej obraz ojca ciągniętego po klatce. Strach ścisnął jej serce.
Wzięła się w garść i opanowała ogarniającą ją falę przerażenia.
W tej chwili liczył się czas. Im dłużej pozwalała lwu zostać na arenie, tym większy
będzie stawiał opór i tym bardziej będzie niebezpieczny. Na szczęście na razie jeszcze nie
zdawał sobie sprawy, że postawił ją w tak niekorzystnym położeniu.
- Wyjdz, Hamlet - powtórzyła komendę, strzelając z bicza. Kiedy zeskoczył z
postumentu, żołądek jej się skurczył. Przez chwilę lew się wahał, więc napinając mięśnie,
powtórzyła rozkaz. Skoczy czy się wycofa? - myślała. Jej palce zacisnęły się na trzonku bata i
zadrżały. Kot chodził nerwowo po klatce, ciągle ją obserwując.
- Hamlet! - Podniosła głos. - Wyjdz! - Polecenie poparła ruchem ręki, którego
używała, zanim lew nauczył się reagować na głos.
I nagle kot rozluznił mięśnie i wolno odszedł do tunelu. Ledwie kraty się za nim
zamknęły, Jo opadła na kolana. W efekcie szoku drżała jak osika. Od momentu, gdy Hamlet
zlekceważył polecenie Gerry'ego, minęło nie więcej niż pięć minut, ale jej mięśnie były tak
napięte, jakby trwało to całe godziny. W chwili, gdy potrząsała głową żeby odzyskać ostrość
widzenia, Keane już klękał przy niej na arenie.
Słyszała, jak klnie, odrywając poszarpany rękaw bluzki. Zadawał jej jakieś pytania,
ale była w stanie tylko kręcić głową i łapczywie chwytać powietrze.
- Co? - Słyszała głos, lecz nie rozróżniała słów. Znów zaklął, tym razem na tyle ostro,
żeby przebić się przez otępienie wywołane szokiem. Postawił ją na nogi jednym ruchem, po
czym delikatnie wziął na ręce. - Zostaw mnie. - Ciągle jeszcze była oszołomiona. - Nic mi nie
jest.
- Zamknij się - powiedział szorstko, wynosząc ją z klatki. - Po prostu się zamknij.
Przymknęła oczy. Ręką szarpał pulsujący ból, ale to tylko dodawało jej otuchy.
Znacznie gorzej byłoby, gdyby ramię zaczęło drętwieć.
Kiedy podniosła powieki, Keane wnosił ją do wozu administracyjnego. Słysząc
harmider, Duffy wyskoczył z biura.
- Co, do...? - zaczął i przerwał, blednąc. Podszedł szybko do krzesła, na którym Keane
sadzał Jo. - Bardzo z nią zle?
- Jeszcze nie wiem - mruknął Keane. - Dajcie ręcznik i apteczkę.
Zza jego pleców wyszedł Buck, który już zdążył wszystko przygotować. Oddał
Keane'owi apteczkę, odwrócił się do szafki i wyciągnął butelkę brandy.
- Nie jest tak zle - udało jej się odezwać. Głos miała całkiem spokojny. Zebrała się też
na odwagę i spojrzała na rękę. Keane obwiązał ją resztkami rękawa i chociaż trochę zdołał
zatamować krwawienie, jednak strużki krwi płynące po ręce i powiększająca się plama na
prowizorycznym bandażu nie pozwalały ocenić wielkości zranienia. Poczuła, że zbiera się jej
na mdłości.
- Skąd wiesz? - warknął Keane przez zaciśnięte zęby, zabierając się do przemywania
rany. Wyżął ręcznik nad miską, którą Buck postawił obok. Kiedy podniósł głowę, w jego
spojrzeniu było tyle wściekłości, że cofnęła się instynktownie.
- Nie ruszaj się - zażądał szorstko i odwrócił wzrok na ranę.
Lew zadał cios z boku, lecz mimo to na ramieniu były cztery długie rany. Jo zacisnęła
zęby, chociaż obcesowe zachowanie Keane'a zabolało ją znacznie dotkliwiej. Zaczęła
odczuwać następstwa strachu, który przeżywała w klatce. Wolałaby, żeby zamiast zajmować
się jej ramieniem, Keane przytulił ją i pocieszył.
- Trzeba szyć - oznajmił Keane, nie patrząc na Jo.
- I zrobić zastrzyk przeciwtężcowy - dodał Buck, podając Jo solidną porcję brandy. -
Wypij to, mała.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]