Odnośniki
- Index
- 344. Philips Sabrina Światowe Życie Duo 344 Kaprys milionera
- 2000 09. Gwiazdka miłoœci 2. Steffen Sandra Kto się boi œwišt
- 0082. Field Sandra Kraina dobrej nadziei
- Sandemo Margit Saga o Królestwie Światła 13 Tajemnica Gór Czarnych
- Civil Brown Sue UwodzÄ…c pana W
- Courtney Brown Kosmiczna Podroz
- Kościuszko Robert Wojownik Trzech Światów 01 Elezar
- 2.Brown Sandra PowrĂłt do Ĺźycia
- 3 Brown Sandra PowrĂłt do Ĺźycia
- Cezar,_Gajusz_Juliusz_ _O_wojnie_galijskiej
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- numervin.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zdołalibyśmy tego naprawić. Nie byłam w stanie czekać, aż wrócisz do domu. Próbowałam cię
znalezć, ale się zgubiłam.
- Pogotowie policyjne, czym mogę służyć?
- Och, halo! - Pomachała Mattowi na znak, że ktoś wreszcie wrócił do telefonu. - Proszę
mnie natychmiast połączyć z biurem szeryfa. Nazywam się ..
Wyrwał jej słuchawkę z ręki i odłożył na widełki. Zapatrzyła się na niego z niedowierzaniem.
- Dlaczego to zrobiłeś? Muszę o tym zameldować! Zaprowadzę ich tam.
Jeśli zaraz nie przyjadą .. . - Nigdzie się nie wybierasz, tylko pod prysznic i do łóżka. -
Pogłaskał ją po włosach. - Wieczorem duchy straszą w lesie, jeśli nie jesteś przyzwyczajona do
ciemności. Zgubiłaś się i ogarnęło cię przerażenie, kochanie. Zwyczajnie spanikowałaś. Gorący
prysznic i kieliszek chłodnego wina, a zapomnisz o wszystkim.
- Nie spanikowałam! - Zdawszy sobie sprawę, że jej piskliwy ton potwierdza tę hipotezę,
wzięła głęboki oddech. Jestem w pełni przy zdrowych zmysłach, zapewniam cię. Przerażona,
owszem, ale jeszcze nie zwariowałam.
- Nie sugeruję niczego takiego. Ale ostatnio byłaś w ogromnym stresie i ...
- Przestań traktować mnie z wyższością i posłuchaj. Matt, oni...
- Przede wszystkim wyjaśnij mi, kim są ci "oni", o których bez przerwy mówisz.
- Niemal wszyscy z jakąś władzą tutaj. Mogę wymienić tuzin wpływowych osób. - Zaczęła
recytować nazwiska, ale przerwał jej znowu.
- Twierdzisz, że ci ludzie mają coś wspólnego z kastracją i ukrzyżowaniem? Nie wspominając
o zamordowaniu żebraka? - Uniósł brwi, robiąc sceptyczną minę. - Kendall, bądz rozsądna. Nie
spodziewasz się chyba, że uwierzę w te bajki.
- Wierzysz w nie. Przekrzywił głowę zdumiony.
- Nie wspomniałam ani słowem o ukrzyżowaniu. Dreszcz ją przeszedł.
Spojrzała na kupkę porzuconych na podłodze ubrań. W błoto, które oblepiło podeszwy
butów, nawbijało się gałązek i sosnowych szpilek. Wyczuła słaby zapach dymu. Powoli
podniosła na niego oczy. Obserwował ją spokojnie, z uprzejmą miną. - Byłeś tam, tak? -
wyszeptała ochryple. - Jesteś jednym z nich. Gibb także.
- Kendall. - Wyciągnął rękę. Odwróciła się, by uciec, ale dała ledwie parę kroków, gdy złapał
ją za żakiet i zatrzymał.
- Puść mnie! - Sięgnęła do tyłu, próbując podrapać mu twarz, i poczuła coś w rodzaju
satysfakcji, gdy jęknął z bólu.
- Nie opuści nas pani tak po prostu, panno Buttinsky. Wbiła mu łokieć w żołądek. Złapał się
za brzuch, uwalniając ją. Rzuciła się do drzwi, ale znów był szybszy. Walczyli chwilę, nim
zdołał przycisnąć jej ręce do boków. Twarz miał ściągniętą furią. Pochylił się i wykrzyczał jej
prosto w twarz, pryskając kropelkami śliny: - Chcesz rozmawiać z szeryfem? Z kimś wyższym
rangÄ… z policji? Dobrze.
Znajdziesz ich wśród naszych.
- Kim jesteście?
- Brotherhood. Wymierzamy sprawiedliwość, bo tak zwana demokracja i prawo obracają się
przeciwko nam. Wszystko działa na korzyść hołoty. %7łeby wyrównać szanse, musieliśmy wziąć
swoje sprawy w swoje ręce.
- Zabijacie ludzi?
- Czasami.
- Ilu ich było? I jak długo to trwa?
- Od dziesięcioleci.
Kolana się pod nią ugięły i upadłaby, gdyby jej nie podtrzymał.
- Mieliśmy nadzieję, że do nas dołączysz, Kendal1. Nie wygrasz z nami.
- Zakład? - Walnęła go kolanem w pachwinę.
Zaklął i zgiął się we dwoje. Kendall rozejrzała się wokół, chwyciła z komody wazon z różami
i zamachnąwszy się z całej siły, walnęła go w głowę. Zwalił się jak podcięte drzewo i leżał bez
ruchu. Patrzyła przez moment na nieruchome ciało, nie wierząc, że to zrobiła. Oddychała głośno
i chrapliwie. Pomyślała o dziecku. Czy przetrwa tę noc? A ona?
Tylko wtedy, jeśli ucieknie.
Zdjęła obrączkę, cisnęła nią w Matta i rzuciła się biegiem do frontowych drzwi.
Do domu zbliżały się światła samochodu. Gibb wysiadł z pikapa, wszedł po schodkach i
zapukał.
Kierując się nagłym impulsem, pobiegła do sypialni i porwała szlafrok z szafy.
- Idę! - zawołała. Zpiesząc do wyjścia wsunęła ramiona w rękawy i otuliła się szczelnie
materiałem, skrywając podrapane nogi i pobrudzone ubranie.
W ostatniej chwili przypomniała sobie o zrzuceniu butów. Uchyliła- drzwi i wyjrzała przez
nie. - Och, cześć, Gib! - Miała nadzieję, że przypisze jej krótki oddech czemuś innemu niż
strach.
Buty miał ubłocone jak Matt, ubranie śmierdziało dymem.
Wracał wprost z krwawej egzekucji i uśmiechał się dobrotliwie. - Wy dwoje jeszcze nie w
łóżkach?
Zerknęła przez ramię, niemal spodziewając się zobaczyć kroczącego chwiejnym krokiem
Mata, rozcierającego ogromny guz na głowie.
A może nie żyje!
Miała nadzieję, że udało jej się ułożyć wargi we wstydliwy uśmiech.
- No nie. To znaczy ... miałam na myśli, że jeszcze nie śpimy. My ... no wiesz. -
Uśmiechnęła się afektowanie jak filmowa piękność z Południa. - Jeśli masz do niego coś
naprawdę ważnego ...
- Wątpię, żeby było ważniejsze od tego, co robicie zachichotał.
- Wiesz - powiedziała nieśmiało - akurat się godzimy.
Posprzeczaliśmy się trochę. - Tknięta nagłym przeczuciem, zapytała: - Nie wspominał ci o
tym?
- Prawdę mówiąc, tak, chociaż nie powiedział, o co poszło. Wpadłem zobaczyć, czy mogę to
jakoś uładzić. - Uśmiechając się szeroko, mrugnął do niej. - Widzę, że moja pokojowa misja nie
jest potrzebna. No to uciekam do siebie i zostawiam was dwoje przy waszych zajęciach. -
Wyciągnął rękę i uścisnął jej ramię, a ona zlękła się, że znowu zwymiotuje. - Wracaj do męża.
Dobranoc.
- Dobranoc.
Gibb odwrócił się i ciężkim krokiem zszedł po schodach.
Dla lepszego efektu zawołała za nim: - Wpadnij na śniadanie, dobrze? Zlinka mi cieknie na
samą myśl o twoich słynnych waflach.
- Będę o ósmej.
Patrzyła za jego samochodem, dopóki tylne światła nie znikły jej z oczu, po czym pobiegła
do sypialni ..
Matt leżał tam, gdzie przedtem. Nie mogła się zmusić, żeby go dotknąć, nawet sprawdzić, czy
puls mu bije.
Co za różnica. %7łył czy był martwy, jej życie tutaj się skończyło.
Rozdział dwudziesty czwarty
- Nazywam się Kendall Deaton Burnwood. To, co panu zamierzam powiedzieć, zabrzmi
niewiarygodnie. Może pan pomyśleć, że jestem niespełna rozumu.
Zapewniam pana jednak, że tak nie jest. - Przerwała, by pociągnąć łyczek coli, którą kupiła w
automacie w motelu.
- SÅ‚ucham paniÄ….
Detektyw Braddock z FBI był śpiący i zirytowany. Niedobrze. Ale historia, którą mu opowie,
powinna go zelektryzować tak, że się całkiem obudzi. Przedstawiła się jako obrońca z urzędu,
mając nadzieję uprawdopodobnić w ten sposób swoje opowiadanie. Obawiała się, że może ją
wziąć za kompletnego świra.
- Od prawie dwóch lat mieszkam i pracuję w Prosper.
Dzisiejszej nocy odkryłam grupę ludzi ze straży obywatelskiej, dokonujących okropnych
morderstw. Należą do niej najbardziej wpływowi mężczyzni w miasteczku. Nazwali swoją
organizację Brotherhood. Mój ...
mój mąż jest jednym z nich. Wymierzają według własnego uznania kary wszystkim, którzy w
ich mniemaniu na nie zasłużyli. Nie mogłabym stwierdzić, ilu ludzi wykończyli przez lata, ale
dzisiejszej nocy byłam naocznym świadkiem morderstwa. - Opowiedziała o egzekucji Michaela
Li i o tym, jak natknęła się na szczątki Barny. - Nie był przestępcą, ale podejrzewam, że i jego
zabili - dodała, po czym opanowanym głosem opisała, czego była świadkiem, starając się mówić
rzeczowo i dokładnie; zbytnia emocjonalność mogłaby osłabić wiarygodność relacji. - Polana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]