Odnośniki
- Index
- Drake Dianne Nowa klinika
- 594. Wood Tonya (Corey Ryanne) Róşe w zimie
- Zajdel_Janusz_A_ _Prawo_do_powrotu
- Rampa Lobsang Feeding the Flame
- 0296. West Annie MiśÂ‚ośÂ›ć‡ na Krecie
- Howard, Robert E Conan
- Milne. .Elliptic.Curves.And.Algebraic.Geometry.(1996).[sharethefiles.com]
- Moore Ulysses Lodowa kraina
- Hogan, James P Giants 5 Mission to Minerva
- Nasze tysic lat S.Janowicz,J.Chmielewski
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- numervin.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
łem, że to był tylko sen. Nic dziwnego, że teraz czuję się
sto razy lepiej. Wszystkie te lata narastającej wrogości...
- Jesteś okropny - stwierdziła Jenny. - Jak możesz tak
się zachowywać w stosunku do brata?
- A co to za różnica?
- Bracia nie rozbijają sobie nosów. Przynajmniej ja tak
uważam.
- Do diabła z nim. - Tray mężnie wytrzymał pełen po-
tępienia wzrok Jenny. - Jeśli ode mnie oberwał, to bardzo
dobrze. Należało mu się. Od chwili w której zabrał mi
ciebie.
Jenny nerwowo przełknęła ślinę. Sytuacja zaczynała się
S
R
komplikować. Oto poważny, zrównoważony pan Malone
patrzył na nią pałającym wzrokiem. Pełnym pożądania.
W tej chwili do złudzenia przypominał swego blizniaczego
brata. Wyglądał jak Kitt.
To nie miało sensu. Jak wszystko w życiu Jenny od paru
ostatnich dni. Zastanawiała się; czy innym normalnym lu-
dziom zdarza się przekroczyć jakąś istotną granicę i rów-
nocześnie stracić samokontrolę. Zarówno nad umysłem,
jak i nad sercem.
- On mnie nie zabrał - surowo przypomniała Trayowi.
- Ty mu mnie oddałeś.
Tray przymknÄ…Å‚ na chwilÄ™ oczy.
- Ty nie... Nie mogę... Nie ma... Ja nigdy... Do diabła
z tym wszystkim!
- Cieszę się, że to sobie wyjaśniliśmy.
Jenny wstała z kanapki, podniosła z podłogi zrzucony
szlafrok Kitta i zaczęła go składać. Starannie, metodycz-
nie, powoli. W końcu uczyniła z niego niewielką kostkę.
Tray nie spuszczał wzroku z Jenny. Na jego wargach
błąkał się dziwny uśmiech.
- Jesteś śliczna.- oznajmił.
Wstał. Uśmiech na jego twarzy przemienił się w gry-
mas. Chwiał się na nogach, jakby był zabawką miotaną
przez wiatr.
- Siadaj - nakazała Jenny. - Bo zaraz się przewrócisz.
- Nie.
Zrobił chwiejny krok w jej kierunku.
- Połóż się! Co ty wyczyniasz? Masz grypę. Wracaj
z powrotem do łóżka!
- Nie mogÄ™. Przepraszam.
Zrobił jeszcze jeden krok.
- Czemu się wygłupiasz? Usiłujesz wyprowadzić mnie
S
R
z równowagi? Zirytować? Zachowujesz się tak samo jak
twój brat. Tray, to nie jest w twoim stylu.- Jenny rzuciła
w niego szlafrokiem Kitta. - Czy mnie słuchasz?
Schwycił szlafrok i przerzucił go sobie przez ramię.
- Nie. Uważaj, nie cofaj się dalej, bo wpadniesz na
ścianę.
Uderzyła plecami o coś twardego. Miał rację. Patrzyła,
jak podchodzi bliżej z niebezpiecznym uśmiechem na
ustach i zdradzieckim błyskiem w złotych oczach. Jenny
znała Traya Malone'a, lecz ten mężczyzna, który się teraz
do niej zbliżał, był zupełnie obcy.
- Wez się w garść - powiedziała schrypniętym z, wra-
żenia głosem. Była okropnie zdenerwowana. - Do licha,
przecież jesteś chory!
- Już nie. Czy wiesz, co zaraz ci zrobię? - zapytał.
Muszę wyglądać koszmarnie, pomyślała Jenny, Rozma-
zany makijaż, skołtunione włosy, pomięte ubranie, w któ-
rym się przespała. Och, i nie umyte zęby. Ani wczoraj
wieczorem. Ani dziÅ› rano.,
- Nic mi nie zrobisz, bracie - zaprotestowała ostro.
- JesteÅ› chory.
- Bracie? - powtórzył - Jesteś taka ładna... - Objął ręko-
ma twarz Jenny. Czuła ciepło bijące od jego dłoni i lekkie
drżenie ciała osłabionego gorączką, kiedy delikatnie przywie-
rał nogami do jej ud.
Jenny wiedziała, że jest chory i że nie odpowiada za swo-
je czyny. Niemniej jednak zareagowała na bliskość... zdrow-
szych części jego ciała. %7łałowała, że nie ma żadnego do-
świadczenia. Ani jako pielęgniarka, ani w sprawach damsko-
męskich.
- Nie mogę robić tego w środku dnia - wydusiła
z siebie.
S
R
- Co z tobÄ…, dziewczyno? Gdzie twoje seksualne zapÄ™-
dy? Przecież chciałaś zacząć żyć spontanicznie. Przypomi-
nasz to sobie?
Strzał był celny. W dziesiątkę. Jenny zamrugała oczy-
ma. Była zahipnotyzowana blaskiem bijącym z oczu Tra-
ya, połyskującymi, spłowiałymi od słońca jasnymi włosa-
mi i dotykiem rozpalonej, wilgotnej skóry.
- Tray - odezwała się, zdesperowana - mam nadzieję,
że jesteś teraz przytomny, bo muszę powiedzieć ci coś
bardzo ważnego. Jeśli chodzi o seks, nie mam w tej dzie-
dzinie żadnego doświadczenia. Należę do tych kobiet, które
nie posmakowały...
- Czego?
Jenny była speszona coraz bardziej.
- No, wiesz.
- GÅ‚adkie policzki. Anielska buzia. Cudo. - Tray obda-
rzył Jenny dziwnym uśmiechem. Pełnym obietnic. Wie-
działa, że zapamięta go po wsze czasy. - Wez się w garść.
Nieważne, czy jesteś gotowa, czy nie;
Nachylił się i pocałował ją.
W czubek nosa.
Zawiedziona Jenny spojrzała na Traya, kiedy zaraz po-
tem podniósł głowę.,
- O co chodzi? - spytała.
- Lubisz, gdy cię całuję?
- Gubię się - jęknęła. -Próbujesz doprowadzić mnie
do szału, prawda? Ty i twój brat. Działacie identycznie. To
spisek przeciwko mnie.
- Być może. Może szczęśliwy człowiek traci rozsądek.
A może po raz pierwszy w życiu jestem zdrów na umyśle.
- Tray nie miał pojęcia, czy mówi z sensem, ale czuł się
wspaniale. Chory, słaby, beztroski. I... pełen życia jak
S
R
nigdy. Czuł się znakomicie. Odrzucenie poczucia obowiąz-
ku i winy było jak zażycie oszałamiającego narkotyku.
Nagle odchylił się do tyłu i wybuchnął śmiechem. Gło-
wa bolała go jak diabli. A potem objął Jenny. Z całej siły,
choć miał jej niewiele.
- To, czego doznaję, w całości zawdzięczam tobie -
szepnÄ…Å‚.
- Chcesz mnie obrazić? - zaperzyła się Jenny.
- Dzieciaku, wiesz doskonale, że to komplement pod
twoim adresem. Daj mi piętnaście minut na gorący prysz-
nic, a okażę ci swoją wdzięczność.
Dzieciaku. Nie było to szczególnie pieszczotliwe okre-
ślenie, lecz serdeczność i czułość w głosie Traya, kiedy
je wymawiał, sprawiła, że ze wzruszenia coś ścisnęło ją
w gardle.
- Nie powinieneś się nadwerężać - powiedziała szor-
stko. - JesteÅ› nadal chory. Kwadrans nic... nic ci nie da.
Potrzebujesz czasu, żeby wydobrzeć. Zaopiekuję się tobą.
Obiecałam to Kittowi.
- Och, zaopiekujesz się mną. - Tray był przekonany, że
Jenny tak właśnie uczyni. - Przymknął oczy. - A jeśli już
mowa o moim drogim bracie, to gdzie on jest? Zadał sobie
tak wiele trudu, żeby ściągnąć mnie tutaj. Muszę Kittowi
za to koniecznie podziękować, zanim każę mu spakować
swoje manatki.
Jenny uznała, że w stanie, w jakim się znajduję, Tray
nie potrafi pojąć sensu zamiany blizniaczych braci, którą
sobie umyśliła i wprowadziła w czyn. Przełknęła nerwowo
ślinę i zacisnęła kciuki. Na szczęście, żeby wszystko się
powiodło.
- Wrócił do Phoenix - oznajmiła sucho. - Musi zająć
siÄ™... pewnÄ… sprawÄ…. Zadzwoni do nas wieczorem.
S
R
- To dobrze. Powiem mu, żeby został w mieście i tu
nie przyjeżdżał.
W pokoju zapanowała cisza.
Tray przesunął palcem po policzku Jenny. Przyglądał się
uważnie jej twarzy, błądząc wzrokiem od małego wgłębie-
nia na policzku aż do brwi i kosmyka zmierzwionych wło-
sów, po dziecinnemu zatkniętego za ucho.
Nikt dotąd tak dokładnie nie studiował jej twarzy. Jesz-
cze nigdy w niczyich oczach nie widziała takiej aprobaty.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]