Odnośniki
- Index
- 479DUO.Andrews Amy Wyspa przeznaczenia
- Barbara Hannay Przeznaczenie
- Cykl Gwiezdne Wojny Uczeń Jedi (02) Mroczny Przeciwnik (M) Jude Watson
- Gwiezdne Wojny 152 Przeznaczenie Jedi I Wygnaniec
- Graham Masterton Sfinks
- Jackson Pearce Drei WĂźnsche hast du frei
- McPhee Margaret Tajemnica ksić™cia
- 434. Gordon Abigail Samotny lekarz
- Cabot Meg Pamić™tnik Ksi晜źniczki 06 Ksi晜źniczka uczy sić™ rzć…dzić‡
- dav
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ewagotuje.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zobaczyliście coś Poza Cieniami?
Ben zaśmiał się bez radości.
- To nie mogłaś nam powiedzieć?
Wzruszyła ramionami.
- Nie wierzyłam, że mi zaufacie.
- Masz rację, nie ufamy ci - odparł Luke. - Ale teraz to i tak jedyny ślad, jaki mamy.
Straciliśmy Faal przez duchy w Jeziorze Zjaw... widocznie dawni wrogowie wciąż żywili do niej
urazę. Wpadła do wody i wciągnęli ją na dno.
Vestara znów wzruszyła ramionami.
- I tak za nią nie przepadałam. Powiedziałabym, że udało jej się zgromadzić całkiem sporo
dawnych wrogów.
- To chyba dotyczy większości Sithów - mruknął Luke. Spojrzał na Bena. - Chyba mamy
nad Abeloth pewną przewagę. Wydaje się... że jest mną dziwnie zainteresowana. Nie jestem tylko
pewien dlaczego.
- Wszystkimi Jedi czy konkretnie tobą? - zapytał Ben.
- Konkretnie mną. Ona... Ben, czy odnosiłeś czasem wrażenie kobiecej obecności na statku?
Chłopak skinął głową.
- Tak... i nawet myślałem, że to mama. Przecież to jej statek i w ogóle... a ty i ona przez
długi czas byliście na nim całkiem sami. Wydawało mi się, że w jakimś sensie nad nami czuwa.
- Mnie też - odparł Luke. - Ale widziałem się z mamą w Jeziorze. Powiedziała, że to nie
ona.
Ben raptownie wciągnął powietrze i cofnął się lekko. Nie potrzebował potwierdzenia, o
kogo naprawdÄ™ chodzi.
- To... naprawdÄ™ upiorne, tato.
- Wiem - powiedział Luke i skrzywił się lekko. - Ale dobra nowina jest taka, że możemy
użyć tego przeciwko niej.
- Rzeczywiście, wydawała się naprawdę tobą zainteresowana - wtrąciła się nagle Vestara.
Odwrócili się, żeby na nią spojrzeć.
Ben aż jęknął.
- Znowu to samo. Ves, czemu nam nie powiedziałaś?
- Nie sądziłam, że to coś osobistego. Myślałam, że po prostu pociąga ją każda potęga. - Głos
dziewczyny brzmiał szczerze, wręcz przepraszająco. - Przykro mi. Powinnam była wam powiedzieć
wcześniej.
- Cóż, przynajmniej wiemy, że to nie tylko nasza wyobraznia - skwitował Luke. - Chodzcie.
Musimy się spotkać z Taalonem i resztą, żeby zobaczyć, gdzie nas poprowadzi urządzenie Vestary.
Była tam i czekała na niego. Stała u wejścia do jaskini, między dwoma wielkimi głazami.
Suknia otulała ciasno jej wysoką, smukłą postać, rozwiewana łagodnym wiatrem, który igrał też z
gęstymi, czarnymi włosami. Zwróciła się ku niemu z szerokim uśmiechem, a jej szare oczy lśniły
radością.
- To ty, Dyon - powiedziała. - Znalazłeś mnie. Wróciłeś do domu.
Stal przez chwilę nieruchomo, drżąc z wysiłku, ociekając potem, i chłonął ją wzrokiem.
Kochał ją. Czuł jej pragnienia, potrzeby, tęsknotę... równie słodką jak intensywną. Była jak
oplatająca go winorośl. Ciągnęła go ku sobie. Nie był w stanie się oprzeć, ale też nie próbował.
Czuł się wreszcie doceniony i kochany. Jak zagubione dziecko, które wreszcie znalazło drogę do
ukochanej matki, Dyon chwiejnym krokiem ruszył w stronę Abeloth.
Kiedy ujęła jego dłonie w swoje, poczuł, że ogarnia go spokój. Spokój i pewność.
Popatrzyła mu w oczy, nie podnosząc wzroku, tak była wysoka, i w jej szarych zrenicach pojawił
się uśmiech.
- Byłem taki samotny - wyszeptał.
- Wiem - odparła, delikatnie dotykając jego policzka - Wszystko, co wiesz, wszystko, czego
się dowiedziałeś... przecież te istoty nie rozumieją, kim jesteśmy. Masz braci i siostry, Dyonie. Są
rozproszeni wszędzie. Kiedyś byłeś tu ze mną, tu, w Otchłani. Kiedyś wszyscy byliście ze mną.
Teraz jesteście daleko, ale jedno po drugim wracacie do życia. A kiedy już się ockniecie, usłyszycie
moje wołanie i przyjdziecie do mnie.
- Ja już przyszedłem - szepnął Dyon. - Tu jest moje miejsce. Przez całe życie szukałem tego
jednego celu.
- A teraz do niego dotarłeś - zgodziła się Abeloth i zrobiła krok do przodu, pokonując
dzielącą ich odległość. Teraz stali o kilka centymetrów od siebie. Była tak blisko, że Dyon czuł
pieszczący mu twarz powiew i zapach jej oddechu, słodki jak kwiaty. - Masz mi służyć. Zostaniesz
ze mną, żeby być częścią mnie. Potrzebuję cię, Dyonie. Bardzo cię potrzebuję.
- Chcę być z tobą, z moimi braćmi i siostrami - powiedział cicho. - Chcę zrozumieć.
- Zrozumiesz - zapewniła go. - Będziesz z nimi... i ze mną, póki żyję. A ja... - szepnęła,
wyciągając silne, ciepłe dłonie, by dotknąć jego policzków - ...będę żyła wiecznie.
I wtedy zaczęła się tortura.
Stał w miejscu tak nieruchomo, jakby wrósł stopami w skałę. Nie mógł się ruszyć, nie mógł
się cofnąć, nie mógł wykrzyczeć bólu ani ostrzeżenia, bo właśnie w tej chwili zrozumiał, że ta istota
nie jest tą, za kogo ją brał, tym, za co się podawała... czy to w ogóle była ona? Uśmiech, niedawno
tak słodki, nagle stał się okrutny. Wypełzł na jej twarz, rozszerzył jak szczelina w ziemi, a usta
nabrzmiały w przerażającym grymasie. Oczy z łagodnie szarych stały się srebrne, potem białe,
cofnęły się, zapadły w poczerniałe nagle oczodoły, jakby w studnię. Włosy się wydłużyły i falami
spłynęły aż do stóp; te silne, ludzkie dłonie, które tak czule tuliły jego twarz, przemieniły się w
cienkie, oślizłe macki, które zdawały się wbijać w jego czaszkę, wwiercać w mózg i wysysać to, co
tam znalazły.
W miejscach, gdzie wniknęły macki, poczuł straszliwy żar, jak od rozżarzonego do białości
metalu; rozszedł się odór spalonego ciała. Serce skurczyło mu się z przerażenia, kiedy ujrzał, jak
ohydna, szeroka paszcza podsuwa się bliżej, coraz bliżej, dotyka jego ust...
Paszcza oderwała się nagle, do warg przylgnęła złocista mgiełka. Mgiełka litościwie
zasłoniła jej twarz, kiedy ssała i ssała...
Z piersi Dyona wyrwał się głęboki, pełen bólu jęk, pochodzący z najgłębszych zakamarków
jego duszy, wypływającej w tej złocistej mgle. Każdy centymetr, każda komórka jego ciała była
atakowana. Nie przypominało to skoncentrowanego, palącego bólu, jaki czuł w skroni; ten ból był
głęboki i przenikliwy. Ognisko cierpienia w jego skroni z rozżarzonego do białości stało się nagle
lodowate i rozeszło się po całym ciele. Abeloth ssała dalej...
Energia życiowa, odbiera mi esencję życia... - zrozumiał Dyon.
...czerpała z niego, w zamian napełniając go lodowatym zimnem. Zliskim, mrocznym
zimnem, które owinęło mu się wokół szyi, blokując gardło, zamykając je. Potem zaatakowało serce,
wnętrzności, aż bezlitośnie rozpełzło się po każdym zakamarku jego ciała.
Czuł, jak więdnie, zmienia się w żywego trupa, suchego niczym skorupa, jakby przez wiele
wieków tkwił zakopany w piasku.
Abeloth zachichotała gardłowo.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]