Odnośniki
- Index
- Bradford Taylor Barbara Trzy tygodnie w ParyĹźu
- McMahon_Barbara_ _Wyjsc_za_maz_z_milosci
- 048. Delinsky Barbara Najprawdziwsza historia
- McMahon_Barbara_ _Intryga_i_Milosc_ _Nie_ma_ucieczki
- DELINSKY Barbara Drugie rozdanie
- Dunlop Barbara Rodzinny klejnot
- Delinsky Barbara Samotne serce
- C Howard Robert Conan barbarzyńca
- Boswell Barbara Dobrana paczka
- Barbara Metzger The Luck Of The Devil
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- kfr.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wane jest przybycie grupy przyjaciół z Paryża. Mieli się
zjawić w porze obiadu.
Zorganizowałem im nocleg w Londynie słyszała,
jak kuzyn Gwidon tłumaczy jej ojcu bo było już za
pózno, żeby mogli przyjechać aż tutaj. Zatrzymali się
108
także, iż oczywiście z przyjemnoścą pozna przyjaciół
Gwidona przybywających z Paryża.
Goście pojawili się punktualnie o wpół do pierwszej.
Klarysa od razu oceniła, że byli dokładnie tacy, jak
się spodziewała.
Najpierw z powozu wyszły panie równie wymus
kane i wystrojone jak madame Dubus. Jednocześnie
było w nich coś, co się Klarysie bardzo nie podobało.
Podejrzewała, że to dlatego, iż były znajomymi kuzyna
Gwidona. Była pewna, że jej matka także by ich nie
zaaprobowała.
Potem ukazali siÄ™ panowie, bardzo podobni do hra
biego de Soisson. Każdy nazbyt wyelegantowany i nazbyt
uprzejmy. Komplementami usiłowali wkradać się w cu
dze łaski i wszyscy mieli zuchwałe spojrzenia, które
Klarysę wprawiały w ogromne zakłopotanie.
Widząc czwartego mężczyznę, Klarysa domyśliła się
natychmiast, że patrzy na osobistego duszpasterza kuzy
na Gwidona. Ubrany był w sutannę. Kiedy zdjął plaski
kapelusz, okazało się, że ma zupełnie łysy czubek głowy,
okolony cienkim pasmem sterczących siwych włosów.
Kiedy Gwidon ich sobie przedstawił, doszła do wnios
ku, że w tym kapłanie nie ma nic uduchowionego.
Przyjrzała się jego topornym rysom twarzy, sinym
cieniom pod oczami i głębokim bruzdom po obu stro
nach ust. Dziwne, ale ten człowiek robił raczej wrażenie
hulaki. I oczywiście z chęcią przystał na szampana.
Zanim poproszono na obiad, trzy razy napełniano mu
od nowa kieliszek.
Konwersacja przy stole była, jak się Klarysie zdawało,
dowcipna, jednak przybyli gęsto sypali aluzjami do im
tylko znanych faktów i dziewczyna z trudnością śledziła
110
wątek rozmowy. Nietrudno było zauważyć, że Gwidon
cieszył się wśród przyjaciół dużym poważaniem. Z sza
cunkiem go słuchali i zawsze zgadzali się na jego
propozycje.
Kobiety, wzorem madame Dubus, flirtowały z panami,
wliczając w to pułkownika Templetona. Panowie osten
tacyjnie prawili Klarysie wyszukane komplementy. "
Dziewczyna cały czas była świadoma jakiegoś dziw
nego, złego błysku w oczach francuskich gości. Trudno
jej było odgadnąć, co on może oznaczać, ale czuła, że się
wzdryga od tych świdrujących spojrzeń.
Posiłek był, jak zwykle, doskonały. Klarysa przez cały
czas szukała sposobu, by zdobyć jedzenie dla Wal
demara. Oczywiście nie mogła nic zabrać prosto z sali
jadalnej.
Przeszli do salonu. Tam wreszcie Klarysa spostrzeg
ła ogromny talerz z praktycznie nie tkniętymi kanap
kami tortowymi, podanymi wcześniej, jeszcze do szam
pana. Patrzyła nań zastanawiając się, w jaki sposób
mogłaby go zabrać i zanieść Waldemarowi, gdy nagle
zaświtał jej w głowie doskonały pomysł. Wzięła talerz
w obie ręce i podeszła do przeszklonego wyjścia na
taras.
Opuszcza nas pani, mademoiselle! zapytał jeden
z Francuzów, kiedy przechodziła koło niego.
Idę nakarmić ptaki skłamała Klarysa. Za
chwileczkę wrócę.
Zanim gość podniósł się z krzesła, żeby jej towarzy
szyć, wyślizgnęła się na taras. Szybko poszła wzdłuż
domu i wróciła do wnętrza drzwiami prowadzącymi
z ogrodu. Biegnąc na górę po schodach miała pewność,
że o tej porze służące skończyły już sprzątanie piętra,
111
więc nie zastanie w pokoju żywej duszy. Dotarła do
swojej sypialni, zamknęła drzwi na klucz" i otworzyła
sekretne przejście.
W korytarzu nie było nikogo.
Koszyk, w którym zostawiła Waldemarowi śniadanie,
czekał na nią pusty. Podniosła go i właśnie miała do
niego przełożyć kanapki, gdy nagle zjawił się Waldemar.
Sprawiał zupełnie inne wrażenie niż poprzedniej nocy.
Ogolony, uczesany i w świeżym ubraniu prezentował się
wręcz elegancko.
Witaj mi, mój Aniele Stróżu! zawołał wesoło.
Dziękuję za śniadanie.
Obawiam się, że na obiad będą musiały ci wystar
czyć kanapki powiedziała Klarysa. Iw dodatku
nie mogę zostawić talerza.
Jesteś wspaniała! A ja jestem ci niezmiernie
wdzięczny.
Przełożył kanapki do koszyka.
Nie podobają mi się ci ludzie, którzy przyjechali
dzisiaj z Paryża rzekł cicho.
Widziałeś ich?
ZerknÄ…Å‚em tylko, kiedy wchodzili do hallu. Nie
przyglądałem im się zbyt długo.
Dlaczego?
Bałem się, że mogliby to instynktownie wyczuć.
Tak, rzeczywiście, masz zupełną rację! zgodziła
się Klarysa. Ale chciałabym, żebyś zwrócił uwagę na
tego okropnego człowieka, którego kuzyn Gwidon
nazywa swoim duszpasterzem!
Waldemar spojrzał na nią z uwagą.
Tak wam go przedstawił? zapytał.
Nie miałam czasu ci powiedzieć, ale pastor, którego
112
wszyscy tak kochamy... jestem pewna, że musisz go
pamiętać...
Oczywiście! przerwał jej Waldemar niecier
pliwie.
Był prawdziwie wstrząśnięty ciągnęła Klary-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]