Odnośniki
- Index
- Krystyna Wójcik Piszę pracę magisterską
- 0470. DUO Armstrong Lindsay Nad zatokć… w Sydney
- Courths Mahler Jadwiga Dzieci szcz晜›cia
- Agatha Christie Tajemniczy przeciwnik
- One Night 3 One Night with her Bodyguard Noelle Adams
- Dwa wcielenia mordercy Jerzy Parfiniewicz
- Barbara Hannay Przeznaczenie
- Czek dla BiaśÂ‚ego Gangu Jerzy Edigey
- Sandemo Margit Tajemnica czarnych rycerzy 01 Znak
- Drake Dianne Nowa klinika
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- kfr.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Po drodze zagarniają Janosza. Jest nie mniej uradowany. Opowiada, jak się pocił ze strachu:
Szedżałem jak zając w kapuszczie!
Moglibyśmy co dzień robić takie skoki! śmieje się Zysiek.
Takie co?
Nic. Tego siÄ™ nie ucz.
Janosz wydyma policzki. Po dużym napięciu następuje ulga, zupełne odprężenie. Węgropolacy
ukradkiem spoglądają na siebie. Cieszą się. Uratowali przecież swoją mamę. I będą ją mieć znów
wyłącznie dla siebie!
Opony szumią, chłodny wiaterek muska spocone czoła.
Tymczasem w Balatonboglar działy się przedziwne rzeczy. Załadowana po brzegi Florentyna stała przy
krawężniku już wcześniej wyprowadzona z prowizorycznej garażo-szopy przez uczynnego wąsacza,
ale... na tym się jej rola skończyła. I nic w tym dziwnego. Nikt bowiem nie mógł zasiąść za kierownicą,
gdyż rodzice... wyparowali! Zdarzało im się to w Warszawie, prawda, zdarzało się przecież i tu, nad
Balatonem. Ale żeby tak całkiem wyparować bez słowa, kartki pozostawionej na stole... nie, to się nie
zdarzyło nigdy.
Niespokojny Pietrek biegał tam i na powrót pomiędzy stałym ich miejscem na plaży, domem, ka-
219
Feri kurczy się w ramionach. Głosem, w którym brzmi strach i histeryczna chęć ucieczki, mamrocze
niewyraznie:
Dał... mi go... syn... pana Supniewskiego. I chłopiec nagle czuje, że wielki kamień spada mu z
serca. Już ostro i bardzo wyraznie widzi drogę, słoneczniki, wysokie topole... opadła, zniknęła mgła. I
słyszy wszystko! Nawet szum wiatru w gałęziach. Wykonał zadanie. I nawet nie skłamał! Przecież ten
list dał mu Janosz. A czyż Janosz nie jest synem pana Supniewskiego ?
Szpakowaty obraca kartkę w ręku.
Istotnie dziwne. O której godzinie dano ci ten list?
Feri zastanawia siÄ™ przez moment.
O... o jedenastej.
Trójka pułkowników spojrzała na siebie z lekka zbaraniałym wzrokiem.
Czy oni tam wszyscy kompletnie powariowali? mruknął jeden z pasażerów z tłumioną złością.
No, wszystko jedno przerwał towarzyszowi szpakowaty jedzmy do Revftilóp! Ale naba-
Å‚aganili setnie!
Porsche" bezszelestnie rusza z miejsca. Kierowca Francuz ma mocno niezadowolonÄ… minÄ™.
Pasażerowie nerwowo kręcą się na skórzanych poduszkach. Czterech zdezorientowanych pocąc się z
gorąca i ze złości rusza w dalszą drogę.
Feri otarł pot z czoła. A więc chyba pierwszy etap był wygrany. Teraz tylko odstawić Zyska na punkt
przeładunkowy" i... sprawa zakończona.
Czerwony wóz strażacki odblokował szosę. Po przejezdzie błękitnego" cofa się wolniutko tyłem
218
aż do miejsca, gdzie jakby wrosły w ziemię tkwi nieruchomo Feri.
No, co jest? wrzeszczy z daleka Zysiek. Feri podnosi na niego wzrok.
U... udało się!
Po drodze zagarniają Janosza. Jest nie mniej uradowany. Opowiada, jak się pocił ze strachu:
Szedżałem jak zając w kapuszczie!
Moglibyśmy co dzień robić takie skoki! % śmieje się Zysiek.
Takie co?
Nic. Tego siÄ™ nie ucz.
Janosz wydyma policzki. Po dużym napięciu następuje ulga, zupełne odprężenie. Węgropolacy
ukradkiem spoglądają na siebie. Cieszą się. Uratowali przecież swoją mamę. I będą ją mieć znów
wyłącznie dla siebie!
Opony szumią, chłodny wiaterek muska spocone czoła.
Tymczasem w Balatonboglar działy się przedziwne rzeczy. Załadowana po brzegi Florentyna stała przy
krawężniku już wcześniej wyprowadzona z prowizorycznej garażo-szopy przez uczynnego wąsacza,
ale... na tym się jej rola skończyła. I nic w tym dziwnego. Nikt bowiem nie mógł zasiąść za kierownicą,
gdyż rodzice... wyparowali! Zdarzało im się to w Warszawie, prawda, zdarzało się przecież i tu, nad
Balatonem. Ale żeby tak całkiem wyparować bez słowa, kartki pozostawionej na stole... nie, to się nie
zdarzyło nigdy.
Niespokojny Pietrek biegał tam i na powrót pomiędzy stałym ich miejscem na plaży, domem, ka-
219
wiarnią na przystani. Był nawet w mieszkaniu państwa Supniewskich. Nigdzie ani śladu.
A przecież wyraznie pytaliśmy. Prosiliśmy, by nam powiedzieli, dokąd idą i gdzie należy ich szukać!"
Natka ze zdenerwowania nie mogła usiedzieć na miejscu. Teraz na nią wypadł posterunek przy
samochodzie, więc dziewczynka przechadzała się w górę i w dół ulicy wypatrując, czy aby już nie
powracają z akcji strażacy". Wstydziła się wobec pełnych poświęcenia Węgropolaków za
niedotrzymanie obietnicy. Ale co mogła zrobić? Jak odnalezć zagubionych?
SÅ‚uchaj! wrzasnÄ…Å‚ nagle Pietrek wypadajÄ…c zza rogu. Czy wiesz, co siÄ™ tu szykuje? Oni
kompletnie powariowali!
Kto? przeraziła się dziewczynka. Rodzice?
Coś ty! Oni zniknęli z powierzchni! Mówię o tamtych z magistratu!
Co robiÄ…?
Jakieś święto się szykuje czy co. Ten posterunkowy, wiesz, co to gra na trąbie, ćwiczy całą
orkiestrÄ™!
Co ty pleciesz? zdenerwowała się dziewczynka. Widocznie na powitanie tych
budapeszteńskich pułkowników.
Powiem ci jeszcze coś wysapał Pietrek przysiadając na ławeczce pod akacją.
No co? Mówże wreszcie!
Ja tak sobie wydedu... wydedukałem, że...
Wydedukowałem poprawiła go machinalnie Natka. Pietrek uwielbiał używać trudnych i nie
zawsze dla siebie zrozumiałych słów.
220
Więc wytedy... eee, tam! Wymyśliłem, że to jednak ma coś z tatą wspólnego.
Co?
No, ta orkiestra i placki...
Jakie znowu placki? Natka potrząsnęła bratem, jakby był dojrzewającą palmą kokosową.
Co mną trzęsiesz! zdenerwował się mały. Daj mi skończyć!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]