Odnośniki
- Index
- Bradford Taylor Barbara Trzy tygodnie w ParyĹźu
- McMahon_Barbara_ _Wyjsc_za_maz_z_milosci
- 048. Delinsky Barbara Najprawdziwsza historia
- McMahon_Barbara_ _Intryga_i_Milosc_ _Nie_ma_ucieczki
- DELINSKY Barbara Drugie rozdanie
- Dunlop Barbara Rodzinny klejnot
- Delinsky Barbara Samotne serce
- C Howard Robert Conan barbarzyńca
- Boswell Barbara Dobrana paczka
- Barbara Metzger The Luck Of The Devil
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ginamrozek.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
samą ścieżką przez las pogalopowała do zamku. Cezar biegł z
tyłu za koniem. Nie trwało to długo, lecz Lorindzie wydawało
się, że wieki całe minęły, zanim dotarła do stajni i
opowiedziała masztalerzowi, co się wydarzyło. Wysłała też
kogoś w poszukiwaniu zarządcy. Przybiegł z zamku.
- Czy to prawda, jaśnie pani, że pan Hayle spadł z
urwiska? - zapytał.
- Ratował Cezara. Leży nieprzytomny u podnóża skał.
Czy nie dałoby się podpłynąć do niego łodzią?
- Nie będzie to możliwe, dopóki morze się nie uspokoi -
odparł. - W ciągu kilku sekund łódz rozbiłaby się o skały.
- W takim razie musimy spróbować użyć lin -
powiedziała. - Już poleciłam stajennemu, żeby je przyniósł.
Wyraz twarzy zarządcy zdawał się mówić, że ten pomysł nie
jest bezpieczniejszy od poprzedniego, dorzuciła więc ostro:
- Proszę mi przygotować koce, poduszkę i manierkę
brandy. Wszystko to chcę mieć natychmiast!
- Oczywiście, jaśnie pani.
Zarządca pobiegł wypełnić jej polecenia, a chłopcy
stajenni siodłali i wyprowadzali konie ze stajni. Cezara
zabrano do zamku.
W końcu Lorinda na grzbiecie Akbara poprowadziła
orszak złożony z sześciu ludzi na koniach. Zatrzymała się tam,
gdzie poprzednio. Z końmi pozostało dwóch służących,
podczas gdy ona pokazała reszcie, w jaki sposób mają się
zbliżać do krawędzi.
Spojrzeli w dół, Durstan leżał ciągle w tej samej pozycji.
Fale z impetem rozbijały się o skały. Zarządca miał rację, że
nie można byłoby podpłynąć tu łodzią.
- Spuśćcie liny trochę bardziej na lewo - powiedziała. -
Skały wyglądają tam na trochę mocniejsze.
- Mam wątpliwości, jaśnie pani. Po wczorajszej burzy
łupek kruszy się przy dotyku ręką i, jak już się pani
przekonała, bardzo niebezpiecznie jest podchodzić do
krawędzi.
- Wyjaśnię wam teraz, co zrobicie - odparła. Poszła
przodem, a oni podążyli za nią. Wyczuwała, że są gotowi
kwestionować każdą jej sugestię. Wtedy zatrzymała się i
powiedziała z mocą:
- Chcę, żebyście obwiązali mnie linami i stanęli tutaj,
mocno je trzymając. Zacznę schodzić w dół urwiska. Dopóki
nie krzyknę, musicie opuszczać mnie powoli na napiętych
linach.
- Pani, to niemożliwe! - zaoponował zarządca. - Nie mogę
na to pozwolić. Pójdzie jeden z nas.
- Jestem od was znacznie lżejsza - odpowiedziała
Lorinda. - Na pewno mi się uda. A teraz proszę dokładnie
wykonać moje polecenia. Gdy już będę na dole, zrzucicie mi
koce, najbliżej miejsca, gdzie leży pan. Nie podchodzcie do
brzegu urwiska, bo możecie strącić w dół kamienie. Wezmę ze
sobÄ… manierkÄ™.
Włożyła ją do kieszeni żakietu i zaczęła posuwać się w
kierunku krawędzi.
- Nie mogę pani na to pozwolić! - krzyknął zarządca. - To
szaleństwo! Może się pani coś stać, może się pani zranić!
- Wspinałam się po tych skałach, kiedy byłam dzieckiem -
odpowiedziała - i nie boję się. Zróbcie tylko, co wam
powiedziałam!
Podpełzła do krawędzi, potem bardzo ostrożnie, trzymając
się mocno liny, zaczęła się spuszczać w dół. Z początku miała
trudności z wynajdywaniem oparcia dla stóp. Jednocześnie
cały czas musiała uważać, żeby nie spowodować następnej
lawiny kamieni.
Powoli schodziła na dół, czasami ślizgając się na
mokrych, kruszących się skałach, czasami czując się, jakby
była zawieszona w próżni, gdy nie znajdowała oparcia dla nóg
i rąk. W końcu dotarła do twardego podłoża i odczepiła liny.
Krzyknęła do stojącego na górze zarządcy. Był na tyle
przezorny, żeby nie stać bezpośrednio nad nią. Pomachała do
niego, a on skinął ręką w odpowiedzi.
Teraz powoli zaczęła posuwać się w kierunku Durstana.
Uważnie wybierała na śliskich skałach miejsca, na których
ostrożnie stawiała stopy. Nie było to wcale łatwe, ponieważ
wszędzie były głębokie szczeliny. Przeżyła też chwilę grozy,
kiedy miała wrażenie, że już - już zsuwa się do morza.
Bryzgi fal zalewały jej oczy i musiała często się
zatrzymywać, żeby obetrzeć twarz. W końcu jednak dotarła do
Durstana. Leżał zupełnie bez ruchu. Przez moment serce jej
zamarło na myśl, że może już nie żyje. Na czole miał
krwawiącą ranę, zapewne od uderzenia większego odłamka
skalnego.
Odgarniając kamienie, którymi był przysypany,
zastanawiała się, ilu złamań doznał w wyniku takiego upadku.
Być może wysokie buty jezdzieckie ochroniły jego kostki. Co
do reszty nie miała pewności.
Nie był mokry, lecz coraz bardziej wilgotny od ciągle
opryskujących go fal. Usłyszała krzyk i spojrzała w górę.
Zwinięte w węzełek koce wylądowały sześć stóp dalej.
Rozwiązała je i dwoma przykryła męża. Bardzo delikatnie
wsunęła mu pod głowę poduszkę.
Był nieprzytomny i przez chwilę rozważała, czy nie
powinna spróbować wlać mu do ust trochę brandy.
Zdecydowała się jednak tego nie robić.
Zdjęła już z niego wszystkie kamienie i teraz starała się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]