Odnośniki
- Index
- Środa Krzysztof Podróże do Armenii i innych krajów (2012)
- Krzysztof Środa Podróże do Armenii i innych krajów (2012r.)
- Cykl Pan Samochodzik (51) Krzyż Lotaryński Arkadiusz Niemirski
- Boruń, Krzysztof Próg nieśmiertelności
- Alistair MacLean Mroczny KrzyĹźowiec
- Morgan Sarah śÂšwić…teczny tydzieśÂ„
- Strzelczyk Jerzy Mieszko I
- Antologia ZśÂ‚ota podkowa 40 MarczyśÂ„ski Antoni Dwunasty telewizor
- Williams Cathy Kochankowie z hrabstwa Kent 4
- Becky Wilde Passion Victoria Nikki's Awakening (pdf)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ewagotuje.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wasza Miłość wiecie od mojego stryja, kto jestem. W oczach jego jam winna. Tnijcie mi
głowę, mówić nie będę; bo nie chcę.
Do innych trosk z dziewczęciem przybywała i ta, ażeby się król o całej sprawie nie
dowiedział i nie tłumaczył jej sobie czarami jakimi, co by mu frasunku w przededniu walki co
chwila spodziewanej dodało.
Licho ją tu w tę godzinę przyniosło odezwał się sam do siebie Brochocki złapał
żołnierz Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma.
Ksiądz Jan stał milczący, on mniej jeszcze wiedział, co miał czynić ze zbiegiem. Mierzył
oczami dziewczę, które zrozumiawszy, że o nią byli w kłopocie, odzyskiwało odwagę i
przytomność.
Stała wpatrując się w księdza na przemian i w pana Andrzeja. Ostatni straszniejszym się jej
nierównie wydawał. Znać było z zasępionych rysów jego twarzy, iżby się na wiele ważył, gdyby
litości nad księdzem nie miał.
Gdybym wierzyć mógł słowu, kazałbym ci za sobą i z pocztem moim iść, ale cię wolną
z oczu spuścić nie można.
Każcie spętać! odezwała się dziewczyna zuchwale.
Dałbym cię między krzyżackich jeńców, gdyby mi cię żal nie było do tej hałastry
mieszać zawołał Brochocki.
Chętnie pójdę z tą hałastrą! zawołała Ofka.
A ja także do nich mogę się schronić głową dając znak potakujący, rzekł ksiądz Jan.
Najwłaściwsze tam dla nas miejsce.
Brochocki więc, czasu nie mając do stracenia, bo się ludzie szykowali, a Witoldowe prawe
skrzydło dawno już było ruszyło, zawołał na czeladz i kazał Ofkę z księdzem odprowadzić do
jeńców, z poleceniem temu, co ich wiódł, aby na nią mieli oko.
Dziewczę, szydersko się uśmiechnąwszy, milczące poszło za przeprowadzającymi; ksiądz
Jan dążył za nią. Obóz cały był w ruchu. Wiatr gwałtowny nie ustawał. Nadbiegający dworscy dali
znać, że król koniecznie mszy świętej chciał słuchać przed ruszeniem, a kapliczny namiot, od
wiatru obalony, ustawić się nie dawał, ani pale, ani sznury nie mogły go w miejscu utrzymać.
Jagiełło stał przy swoim, Witold wreszcie, nadbiegłszy, radził, by czasu nie tracąc posunąć
się dalej, a na wypoczynku, gdy wicher, nieco przepędziwszy obłoki, ustanie, nabożeństwo
odprawić. Niechętnie zgodził się na to król i trąby po raz trzeci odezwały się do pochodu.
Wśród szumiącej więc suchej burzy, obłoki żeglujące mając nad głową, ruszyły zastępy ze
śpiewem pobożnym z obozowiska, z myślą wesołą, z przeczuciem jakimś powodzenia. Wszyscy
tego dnia mieli nadzieję widzenia nieprzyjaciela, o którym w bliskości wiedziano, nikt się jednak
starcia nie spodziewał.
Dwie długie mile, zaroślami i polami sunęły chorągwie, aż ku wsi Rudzie i Grunwaldowi,
gdzie wśród gąszczów i gajów, gdy wiatr znacznie był zwolniał, zatrzymać się kazano. Wojsko
rozkładało się u stóp pagórka nad jeziorem Lubnem, a na wierzchołku jego śpiesznie rozbijano
namiot kapliczny.
Ksiądz Bartosz ubierał się do mszy świętej, dwór czekał na nabożeństwo, król się go
domagał. Słońce zaczynało znowu przezierać zza rozbitych obłoków. W chwili, gdy Jagiełło z
konia zsiadłszy pieszo zmierzał ku namiotowi, wielkim pędem nadbiegł zziajany Hanko, szlachcic
spod Chełma, Ostojczyk. Z twarzy mu patrzyło, że wieść niesie; król stanął czekając.
Z czym idziesz? zawołano co się stało?
Krzyżacy tuż! Stoją już o kilkanaście kroków od obozu pod wsią Grunwaldem.
A ileż ich tam jest? spytał Jagiełło.
Nie widziałem więcej nad jedną chorągiew rzekł. Hanko bom z doniesieniem
śpieszył, Najjaśniejszy Panie!
Za Hankiem ujrzano w pędzie lecącego Dersława Włostowskiego Okszę.
A wielu ich tam? powtórzył król, zwracając się ku niemu.
Jam widział dwie chorągwie!
Na tym wszakże nie było końca, ujrzano trzeciego, który zwiastował pięć chorągwi, czwarty
więcej jeszcze, inni wreszcie powiadali, że cała siła Krzyżaków w szyku bojowym stoi gotowa do
walki.
Jagiełło wysłuchał ich, przeżegnał się i wszedł do kaplicy. Ksiądz Bartosz stał właśnie u
ołtarza i msza święta się rozpoczęła.
TOM II
Krzyżacy byli już o kilka stai od obozu polskiego, gdy ich straże postrzegły... i Hanko
pobiegł do króla. W mgnieniu oka rozeszła się wieść po całym wojsku: Nieprzyjaciel tuż! i w
mgnieniu oka zaczął się lud, choć nie wołano jeszcze, do boju szykować. Czeladz powłaziwszy na
drzewa, które na polu stały, mogła z nich dojrzeć lepiej nie tylko szyszaki i proporce zza krzaków i
zarośli wyglądające, ale całe zbroje, szyki i tabor, który stał pod wsią Grunwaldem.
Litewskie wojsko na prawym skrzydle sam Witold natychmiast sprawił, nie czekając
rozkazów, i kazał mu się nieco naprzód dla wygodniejszego posunąć stanowiska.
Zyndram Maszkowski biegł do swoich chorągwi. Jedni, co byli zbroje dla skwaru
poodpinali, drudzy, co je wiezli i nieśli, poczęli co żywiej okrywać się nimi. Wiele kopii było na
wozach, więc i po te śpieszył, kto w Boga wierzył, bo serca wielkie mieli wszyscy do spotkania z
Niemcami, a ochotę i niecierpliwość niezmierną.
Dziwnym cudem, wśród pośpiechu tego zamieszanie się nie wznieciło, a nieprzyjaciel, który
wcześniej na stanowisko przyszedł i dawniej był w gotowości, gdyby naówczas na
nieprzygotowanych i na niewiedzących prawie o nim uderzył, niewątpliwie by był zadał klęskę.
Ale w obozie krzyżackim cicho było, nieruchome szeregi czekały. Jagiełłowe zaś wojska,
choć bardzo szybko pod wzniesione chorągwie gromadzić się zaczęły, nie miały rozkazu do
poruszenia się naprzód.
Król wszedłszy do kaplicy spokojnie słuchał mszy świętej, którą ksiądz Bartosz odprawiał z
wielką gorącością ducha.
Dwóch dworzan króla zbrojnych do mszy służyło. W głębi namiotu stali pisarze, duchowni i
kilku ze starszyzny, nie odstępujących króla, reszta przebiegała szeregi i leniwych nagliła do
pośpiechu.
Na twarzy króla nie widać było nic oprócz powagi, jaką wyrażała chwila, którą wszyscy
czuli stanowczą; blady był nieco, czoło miał zasępione, ręce złożył i gorąco zdawał się modlić
duchem, choć usta jego się nie poruszały. Przy podniesieniu upadł król na kolana i głową dotknął aż
ziemi. Właśnie kielich ksiądz do góry uniósłszy trzymał go w rękach, gdy Witold wpadł w
chrzęszczącej zbroi i zbliżył się ku Jagielle.
Bracie! zawołał czas wielki! wychodz! Należy radzić, trzeba uderzyć, jeśli im
damy pierwszymi począć, biada nam, zginęliśmy.
Daj mi się modlić! odparł Jagiełło. Bogu dnia pierwociny należą.
Witold postawszy chwilę wybiegł zniecierpliwiony. Przed namiotem stała cała rada
wojenna, oprócz Zyndrama.
Na miłość Boga! zawołał Szafraniec a już by dość było nabożeństwa. Czas płaci,
czas traci! Króla gwałtem by wyciągnąć z kaplicy, bo jest o czym innym myśleć. Lada chwila
uderzyć mogą.
Król nie odejdzie z kaplicy, dopóki mszy nie wysłucha zawołał Witold żadna go
siła nie wezmie, to darmo.
Ruszył ramionami Szafraniec.
Tak samo, jak teraz z modlitwą, będzie z bitwą przerwał Zbigniew z Brzezia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]